Powodów jest kilka:
Podstawowym jest chęć izolacji od cywilizacji choć przez kilka dni i pobycie w ciszy, która w tym przypadku jest całkowitym zaprzeczeniem hałasu jaki towarzyszy Sylwestrowi. Tereny na które jeżdżę należą moim zdaniem do jednych z najładniejszych w Polsce. To taka nie odkryta jeszcze turystycznie okolica.
Druga rzecz to rodzaj treningu jaki wiąże się z taką wyprawą. Jest to spory wysiłek fizyczny, którego mi brakuje przy siedzącym trybie życia. Zwłaszcza po Świętach się przydaje :-) Po 4-6 godzinnym marszu często w dość trudnym terenie nie można się po prostu położyć i odpocząć. Nie bacząc na odciski trzeba przygotować obóz i co najważniejsze rozpalić ogień, bez którego przetrwanie do rana byłoby bardzo trudne.
Jest to też rodzaj duchowej "pustyni" dla mnie, czas kiedy mogę ze spokojem przemyśleć różne rzeczy związane z życiem. Czas refleksji, podsumowań zwłaszcza przy kończącym się roku, itp...
Inna rzecz to moje zainteresowania związane z turystyką pieszą oraz survivalem, które mogę w pełni rozwijać podczas takich wypraw.
Kilka szczegółów "technicznych".
Sprzęt: Minimalizm w sprzęcie (patrz ostatnie zdjęcie) to podstawa. Obecnie doszedłem do stanu, że nie zabieram niepotrzebnych rzeczy. Do spania wystarczy plandeka, której celem jest chronić od wiatru, deszczu i śniegu, dwa śpiwory, dwie karimaty. Menażka, łyżka, zapalniczka, latarka, dwa noże, podręczna piłka do drewna, kompas, mapy drukowne z serwisu geoportal, itp. drobiazgi.
Trasa: (Dzień 1) Tym razem wędrówkę rozpocząłem w Turowie Pomorskim. Następnie szedłem przez miejscowość Dziki, wzdłuż jezior Rymierzewo, Przełęg nad Kniewo (14 km). (Dzień 2) Rekonesans po okolicy -- w kierunku Wrzosowisk Kłomińskich przez obszar nazywany "Diabelskie Pustacie" (około 16 km). (Dzień 3) Powrót do Okonka (około 16 km).
Pogoda: Każda możliwa w ciągu zaledwie kilku dni. W pierwszy dzień śnieg, ale już podczas marszu czuć było odwilż. Wszystko mokre. Najpierw musiałem rozwiesić plandekę aby przygotowując drewno na ognisko nie lało mi się z drzew na głowę. Nad drewnem pracowałem półtorej godziny. Kwestią podstawową było znaleźć właściwe drewno (nie świeże i nie spróchniałe), później skrobanie każdego kawałka z mokrej jak maź kory i łupanie tego na szczapki i wiórki by dostać się do suchego środka. Wszystko przy narastającym wietrze i chłodzie. Noc była spokojna, ale rano jezioro wyglądało zupełnie inaczej. Cały śnieg się roztopił. W drugim dniu mocne zachmurzenie przy silnym wietrze, ale wieczór pogodny. Podczas drugiej nocy o czwartej zaczęło bardzo mocno wiać i zaczął padać deszcz. Wiało tak, że myślałem że zerwie plandekę. Rano z ledwością udało mi się spakować plecak cały czas przy silnym wietrze i deszczu. Później na szczęście przestało mocno padać tak że do Okonka doszedłem w miarę suchy. Czekając na pociąg w poczekalni mogłem tylko obserwować jak za oknami szaleje deszcz i wiatr.
Jedzenie: Praktycznie nie odczuwałem głodu (typowo tak mam). Jadłem głównie owoce i ser biały pod różnymi postaciami. W słoiku na zdjęciu twaróg z olejem lnianką, czosnkiem i przyprawami. Zabrałem wydawało mi się mało, ale i tak połowę przywiozłem do domu. Gotowałem herbatę z suszonych pokrzyw z jabłkami. Fajna kompozycja.
Ogień: Generalnie kieruję się zasadą, że do ogniska biorę tylko drewno z martwych drzew. Świeże i tak by się nie paliło. Ognisko palę na tyle małe, że mogę przy nim siedzieć w odległości nie większej niż metr, a typowo nawet bliżej. Palę je na zasadzie stopniowego wsuwania do żaru kilku kawałków drewna. Ma dawać ciepło przy minimalnym zużyciu drewna i jednocześnie być pod pełną kontrolą. Jesienią i zimą podłoże jest mokre, więc o wznieceniu pożaru raczej nie ma mowy. Niemniej jednak podchodzę do tematu poważnie. Zawsze mam pod ręką wodę (stąd częste biwakowanie przy jeziorze). Opuszczając miejsce obozowiska zalewam ognisko porządnie wodą. W porze późnowiosennej czy latem nie palę ognisk ze względu na możliwość zaprószenia ognia. O tej porze roku ciepło typowo nie jest aż tak potrzebne.
Ogień ma w sobie coś takiego, że z miejsca nieprzyjaznego - ciemnego, mokrego i czasami smaganego wiatrem robi w miarę przytulny zakątek zwłaszcza w połączeniu z kawałkiem plandeki chroniącym od wiatru. Jest to fascynujące, że kilka kawałków drewna wcześniej pokrytego mokrą korą może zrobić taką różnicę. Miałem ze sobą termometr. Temperatura otoczenia wynosiła około zera stopni, a pod plandeką przy ogniu termometr pokazywał nawet 10-12 stopni.
Z innych spraw:
Koło miejscowości Dziki znalazłem dogorywającą sarenkę we wnykach kłusowników. Próbowałem ją ratować, ale jak zdjąłem jej stalową pętlę z szyi to sarenka już nie żyła. Osobiście taką pętlę założyłbym na szyję temu gnojowi, który to tam nastawił.
W lesie niestety sporo śmieci. Te jeziora tam są bardzo malownicze, ale wszędzie plastikowe butelki, butelki po piwie, śmieci różnego rodzaju. W jeziorze Kniewo woda brudna. Coś jakby smugi oleju. Ciekawe że ci którzy tam przyjeżdżają nie mogą tych śmieci zabrać ze sobą. Ja wszystkie śmieci zabrałem ze sobą, mimo że musiałem je nosić ze sobą. Często nocuję gdzieś na dziko, ale mam taką zasadę, że miejsce zawsze zostawiam w takim stanie (albo lepszym) w jakim je zastałem.
Podczas drugiego wieczoru odwiedzili mnie przypadkiem mili goście z okolicy :-) Bardzo przejęli się faktem mojego samotnego noclegu w lesie. Nawet przywieźli mi piwo i sok. Takiej gościnności się nie spodziewałem. :-)
This page was generated by XnView