Pogoda dopisała jak na taką wyprawę. Ochłodziło się i lało ostro, ale w końcu jak to ostatnio na Reconnecie mawiają "my tam nie byliśmy dla przyjemności" :-) Dzieci miały okazję w praktyce przećwiczyć jak się rozpala ognisko w deszczu, jak szybko zrobić schronienie przed deszczem. Fajnie się później siedziało na karimatach pod plandeką przy ognisku. Ogień sprawia, że surowe ociekające wodą miejsce staje się przytulnym kącikiem. Takie wieczory spędzone z dziećmi w terenie zawsze są bardzo ciekawym doświadczeniem dla nas. Długie rozmowy pozwalają nam budować bliskie relacje ze sobą. Jak zwykle poczytaliśmy też Biblię. Niestety zabrać mogłem tylko dwójkę dzieciaków tym razem, bo reszta była nieco chora. Szkoda.
Grzybów było jeszcze trochę. W drodze powrotnej nazbieraliśmy ponad kilogram maślaków. Ten duży grzyb na zdjęciu to chyba borowik szatan, ale muszę to sprawdzić. Co ciekawe pojadłem sobie nawet jagód, czego bym się nie spodziewał w listopadzie. Musiałem też popróbować kąpieli. Woda miała około 8 st C, więc była cieplejsza niż powietrze w tym czasie (4 st). Fajne doświadczenie.
Sprzęt: Jak zwykle minimalizm na całego a i tak za dużo mieliśmy. Cały czas "optymalizuję" namiot. Tym razem nie zabrałem aluminiowego stelaża oraz tropiku. Siatkę namiotu rozwiesiłem między drzewami na linie i na to narzuciłem plandekę. Rozkłada się to szybko a wszystko razem waży niecałe 2 kg.
Jedzenie: Tym razem jedzenia zabraliśmy na styk, albo nawet nieco za mało niektórych rzeczy. Jedzenie dość siermiężne ale cóż, na wygody i smakołyki miejsce jest w domu :-) Wody w ilości 6 litrów zabraliśmy z domu. Resztę na potrzeby gotowania braliśmy z jeziora. Po ugotowaniu i zaparzeniu herbaty nie waliła mułem.