Licząc kręcenie się po okolicy w poszukiwaniu pozostałości cywilizacji i kilka innych rzeczy trasa w całości miała ponad 45 km długości. Trochę czuję to w nogach. Wyruszyliśmy z Poznania o godzinie 5.36 rano w piątek. W Okonku niedaleko Szczecinka byliśmy o godzinie 8.30, po czym niemal na trzy dni straciliśmy fizyczny kontakt z cywilizacją (nie licząc kontaktu wirtualnego:-) . Początkowo wyruszylismy jedynie we dwójkę z Przemem (weissmann). W pierwszym dniu zrobiliśmy ponad 20 km i zamelinowaliśmy się na północnym krańcu jeziora Kniewo. Po drodze buszowaliśmy po ruinach przdwojennej wsi niemieckiej (Spalona Wieś). Przed wojną mieszkało w niej około 500 mieszkańców. Po samej wsi pozostały jedynie w niektórych miejscach ruiny domostw, stare cmentarze, zdewastowane przez Rosjan, zdziczałe drzewka owocowe i dziury po piwnicach. Posępny widok. Tą i kilka innych wsi Niemcy wysiedlili jeszcze przed wojną w 1935 roku, zamieniając cały ten obszar w poligon wojskowy, przejęty po wojnie przez armię czerwoną, która opuściła te tereny dopiero w latach 90-tych. Pozostałością po Rosjanach są jak widać na zdjęciach poniżej bunkry, pordzewiałe pociski, maska przeciwgazowa i inne artefakty.
W ciągu pierwszego dnia wędrówki było dość ciepło, powyżej zera, prawie wiosennie. Raz po raz padał deszcz. Wieczorem temperatura obniżyła się do około -8 stopni C. Zaczął wiać silny wiatr i sypać śnieg, więc odczuwało się znacznie większy mróz. Ognisko rozpalilismy tylko z tego co znaleźliśmy po drodze (kora brzozy, trzcina, suche patyczki, wydłubane kawałki dębiny ze środka leżących gałęzi). Wieczorem ognisko uformowałem w kształt wydłużonej kiszki, przy której mogłem sobie ze spokojem poleżeć aż do północy i pomimo wiatru i śniegu nie odczuwać za bardzo zimna. Częściowo przykryłem się podgumowaną peleryną wojskową jeszcze z czasów PRL i było super. Myślę, że ze spokojem mógłbym tak spędzić nawet całą noc bez namiotu i śpiwora, mając jedynie odpowiednią ilość opału pod ręką i obracając się jak na rożnie przy ognisku.
Kolejne dwa dni wędrówki to na szczęście w słońcu, choć mróz utrzymywał się cały czas. W sobotę doszedł do nas Tomek (chudy) idąc ta samą trasą z Okonka. Ponieważ tego dnia zrobiliśmy dalsze 15 km, więc biedak miał ponad 30 km w nogach z plecakiem, ale dawał radę. Kolejny obóz rozbiliśmy na rzeką Piławą kilka kilometrów poniżej Jeziora Dołgie (Długie) oraz kilka km na południe od Bornego Sulinowa. W zdobyciu opału pomogły nam bobry, bo zostawiły po swojej działalności sporo naścinanych uschniętych drzewek. Z ogniskiem poszło nawet łatwiej niż dzień wcześniej, bo z poprzedniego ogniska zabrałem około kilograma nadpalonych, dobrze wysuszonych kawałków drewna. Przy bezwietrznej tego dnia pogodzie trzeba było się trochę nadmuchać aby wytworzyć odpowiednią ilość żaru. Noc była znowu bardzo mroźna (też około -8C) choć akurat bezwietrzna. Namiot rozbiliśmy w dawnym wyciętym w pagórku stanowisku dla czołgu, dobrze osłoniętym z trzech stron.
W kolejnym dniu już na sporym luzie bo czasu było aż za wiele przeszliśmy dalsze 10-12 km do stacji Łubowo, która jak to widać na zdjęciach jest bardzo reprezentatywna dla naszych polskich koleji. Zaletą poczekalni, w której spędziliśmy ponad 2 godziny było jedynie to, że nie wiał w niej wiatr, więc można było podgrzac wodę na barszczyk z paczki na puszcze żelowej. Pociągiem o godzinie 16.35 w z przesiadką w Stargardzie Szczecińskim wróciliśmy do Poznania, gdzie byliśmy około godziny 21.30. Tego dnia szliśmy wzdłuż Jeziora Dołgie, też dość odludnego. W okolicach północnego odcinka jest półwysep otoczony trzciną. Nadawałby się na biwak. W okolicach Liszkowa opuściliśmy teren dawnego poligonu.
Kilka słów na temat jedzenia. W moim przypadku chyba znowu nieco za dużo i częściowo nie takie jak powinno być, ale powoli się uczę :-) Smalec chyba mi się udał. Około kg słoniny (z ekologicznej świni z własnego świniobicia), do tego 3 pory, 5 cebul, 2 jabłka, liście ruccoli, pieprz, czosnek granulowany, sól i nieco wody od kapusty kiszonej. Kiełbasa biała z tej samej świni przydała się na ognicho. Przemo zabrał dwie paczki flaków. Ich zaletą jest zawarta w nich woda oraz szybkość przyrządzania. Wodę zabrałem ze sobą, ale okazało się że niepotrzebnie aż tyle, bo można było pić wodę z jeziora Kniewo a na drugi dzień z rzeki Piławy. Zimą woda jest ładnie wymrożona z różnego dziadostwa i odstana, więc w butelce wygląda wręcz jak mineralna. Oczywiście gotowanie jej pomimo tego było standardem. Jezioro Kniewo jest położone dobre 10 km od najbliższej miejscowości, więc woda jest bardzo czysta, nawet latem. Kilka słów o twarogu patentu Przema weissmanna. Na prawdę niezły. Twaróg z ziołami, czosnkiem i olejem lnianym. Bardzo pożywny i zarazm zdrowy.
Teren dziki. Myślę, że to jedno z najbardziej odludnych miejsc w Polsce, choć straż leśna nie śpi. Dwukrotnie spotkaliśmy strażników i raz drwali. kilkadziesiąt km i żadnej miejscowości po drodze, poza wspomnianymi ruinami. Myślę, że teren doskonale nadaje się do celów survivalu. Sporo dobrych miejsc na biwak i zamelinowanie się w lesie. Ja preferuję tego typu wyprawy zimą, ponieważ co w moim przypadku ważne kompletny brak komarów (nie wiem dlaczego wyjątkowo lubią moją krew), chłodno (nie znoszę chodzić w upałach, 10-20 stopni to dla mnie max), brak ludzi (takich wariatów jak my za wielu na szczęście zimą nie ma), brak ryzyka zaprószenia ognia, no i woda pod dostatkiem. Można by tam tydzień siedzieć zimą. Mróz za bardzo mi nie przeszkadza akurat. Jak pisałem sporo ciekawych miejsc, choć te pociski budzą respekt, więc buszować byle gdzie nie radzę. Na tym terenie znajduje się też miasto Kłomino (Gródek) obecnie w całkowitej ruinie, dawniej zamieszkane przez żołnierzy radzieckich z rodzinami. Byliśmy tam latem z dzieciakami. Takie miasto duchów, jak po wojnie. Całe bloki wyludnione i zniszczone. Miejscowi rozszabrowali wszystko się dało, poza murami.
Sam teren bardzo malowniczy, miejscami pagórkowaty, obecnie dość mocno zalesiany. Zawsze uważam, że zdjęcia nie oddają rzeczywistości. Sporo zwierzyny, głównie saren, choć w okolicy są ponoć wilki. Na szczęście nie mieliśmy przyjemności się bliżej poznać. Czy faktycznie mogą być groźne dla ludzi? Mapy wydrukowaliśmy z serwisu Geoportal. Całkiem niezłe. Trasa dość forsowna zwłaszcza z plecakami. Kilka razy musiałem sobie zrobić rekonwalescencję stóp, na boso po śniegu lub w jeziorze. Bardzo pomaga. To samo można latem robić w górach w zimnych strumieniach. Warto się do takiej trasy przygotować kondycyjnie. Tydzień wcześniej pod tym kątem połaziłem dość sporo po Górach Izerskich podczas wakacji z dzieciakami.
Kilka refleksji osobistych. Zastanawiała mnie ta stacja w Łubowie. Te malowidła naścienne, pełne wulgarności a przy tym błędów ortograficznych, porozbijane butelki pokazują jakąś frustrację tych (zakładam) młodych ludzi, może wynikającą z braku pespektyw na życie na tych wioskach odległych od miast. To co pokazuje TV, w tym wszystkie te beznadziejne seriale, to zakłamany obraz naszego społeczeństwa. Propaganda sukcesu, gdzie każdy niemal ma własną dobrze prosperującą firmę, każdemu się wiedzie, podczas gdy prawda jest taka, że poza miastami (w samych miastach zresztą też często) wychodzi bieda i jakaś taka beznadzieja życia. Osobiście chciałbym mieszkać poza miastem, choć wiele osób mówi mi, że wiałbym stamtąd po miesiącu (być może :-). Niemniej jednak ta cisza, spokój i piękno krajobrazu jakie po drodze mijaliśmy na długo zapada w pamięci.
Inną sprawą jest kwestia samej formy spędzania czasu w taki konkretny sposób. Pewnie w namiocie spał każdy choć raz w swoim życiu, choćby na polu namiotowym, więc wie czym to mniej więcej "pachnie". Mi w każdym razie namiot poza tym, że umożliwia biwakowanie w miejscach cichych z dala od ludzi, co bardzo lubię, pokazuje to jakie jest tak naprawdę nasze życie. Rozwiązania bytowe jakie wiążą się z przebywaniem na dziko w namiocie są tymczasowe, często niewygodne, wręcz prymitywne. Namiot jest wiotki, więc nie do końca chroni nas przed każdą niebezpieczną sytuacją. Pomimo tego że na co dzień tak nie żyjemy, chodząc po chodnikach w wygodnych butach, jeżdżąc ciepłymi samochodami i mieszkając w murowanych domach, to patrząc z większej perspektywy (w moim przypadku z perspektywy Biblii, która ma dla mnie duży autorytet) całe nasze życie jest jakby przebywaniem w namiocie. Nigdy do końca nie jesteśmy bezpieczni, co pokazują choćby ostatnie powodzie. Wszystko w naszym życiu jest tymczasowe, nie do końca optymalne. Większość tego społeczeństwa zasuwa całe dnie aby wydrzeć temu światu jakieś środki do przetrwania i podtrzymania biologicznej egzystencji a i tak nie jest pewne jutra. Nie jest tak? Myślę, że dobrze to ujął apostoł Piotr w swoim 2 Liście (1,13-14): "Uważam zaś za słuszne pobudzić waszą pamięć, dopóki jestem w tym namiocie (miał na myśli własne ciało), bo wiem, że bliskie jest zwinięcie mojego namiotu (mówił tu o swojej śmierci), jak to nawet Pan nasz Jezus Chrystus dał mi poznać".