Rajd można oceniać z punktu widzenia technicznego. Można szukać mocnych punktów, słabych punktów, tego co niedomagało, można się nawet wkurzać czasami, ale my uczestnicy wszystkiego nie widzimy. My przyjeżdżamy na gotowe, na określoną godzinę stawiamy się z plecakami i otrzymujemy rozkazy, mapki, koszulki rajdowe, prowiant, wodę, wsparcie, transport na miejsce z którego wyruszamy na wędrówkę. Częto nie zdajemy sobie sprawy, że aby to wszystko zostało zebrane do kupy to musiał nad tym pracować sztab ludzi, poświęcać swój wolny czas, szukać sponsorów, wytyczać trasy dla ponad dwudziestu patroli, załatwić miejsce w szkołach aby było gdzie dojść po kilku dniach wędrówki, zorganizować koncerty na zakończenie, koncentracje patroli, zapewnić takie czy inne nagrody. Do tego organizatorzy nie wiedzą czasami kto przyjedzie, co wiąże się z pewnym ryzykiem oraz odpowiedzialnością. Do tego niektóre grupy z tego co wiem po prostu sobie nie przyjechały, nawet nie informując o tym.
Sam Rajd ale też działalność Stowarzyszenia organizującego Rajd ma na celu propragowanie prawdy historycznej na temat ludzi, którzy mieli takie podejście do życia, że gdyby dzisiaj 20-30% naszego narodu miało podobne, to Polska wyglądałaby zupełnie inaczej. Dzisiaj ludzie "sobie" żyją, "sobie" chodzą do pracy, "sobie" wychowują dzieci, "sobie" jeżdżą na wakacje, na ogół nie myśląc o tym że mają ten względny spokój dzięki temu, że ktoś kiedyś położył za to swoje życie, najczęściej w młodym wieku. Bardzo dobrze zatem, że kilkuset ludzi którzy przyjeżdżają na Rajd mogą pewne rzeczy usłyszeć i może zanieść to dalej.
Dla mnie Rajd ma znaczenie też takie, że mogę zabierać dzieci (swoje i nie swoje) i one mogą dowiadywać się pewnych rzeczy w sposób, którego nigdy nie doświadczą w szkole. Mógłbym zostać z dziećmi w domu aby sobie "odpoczęły" po trudach roku szkolnego (często niemałych, przyznaję). Przy moim trybie życia odpoczynek (zwykły, bierny) przydał by się również mi. W tygodniu poprzedzającym Rajd niewiele było nocy które przespałbym w całości. W sobotę rano pomimo niby przespanej nocy jechałem do Chojnic zmęczony i musiałem uważać aby nie zasnąć za kierownicą. Dzień wcześniej szybkie pakowanie, zakupy poprzedzone objechaniem całkiem sporego kawałka Polski i pracą po nocach. Podczas Rajdu dochodzi konieczność zadbania o młodsze dzieci, niesienie tego, co one nie są w stanie zabrać na plecy, po przemoczeniu deszczem suszenia nie tylko siebie samego ale też ich. Na to nakładają się ostatnio pewne moje problemy ze zdrowiem. Wszystko to powoduje że zastanawiam się po co właściwie jeszcze to robię :-) Chyba dlatego że chciałbym aby dzieci złapały pewnego "bakcyla" i chyba go łapią. Jedna z moich córek chciałaby za rok zorganizować swój własny patrol. W sumie czemu nie. Może dla "wapniaków" takich jak ja czas dołączyć do UB :-) Z drugiej strony nie wiem czy będąc w UB doświadczyłbym "lasu" w równym stopniu jak teraz, idąc w patrolu partyzanckim. Dylemat więc pozostaje do rozstrzygnięcia na przyszłość.
Trasa: Trasa (mniej więcej) na załączonej mapce, wraz z zaznaczonymi punktami gdzie nocowaliśmy oraz miejscami gdzie mieliśmy bliskie spotkania III stopnia z UB. Długość trasy wyszła ponad 50 km w ciągu niecałych 48 godzin marszu. Było to więc trochę wyzwanie, zwłaszcza dla najmłodszych.
Pierwszego dnia autobusem z Chojnic dojechaliśmy w okolice Zblewa, skąd wyruszyliśmy pieszo na południe. Trasę wędrówki układaliśmy na bieżąco w taki sposób aby w miarę możliwości omijać główne drogi. Z tego względu niejednokrotnie sporo nadkładaliśmy. Często kluczylismy po lesie, idąc ścieżkami których nie było na mapie. Kompas i marsz na azymut + trzymanie się pewnych charakterystycznych punktów w terenie to podstawa. W naszym przypadku zadanie nie było aż takie trudne, ponieważ tegoroczna trasa mniej więcej wiodła wzdłuż rzek i jezior. Początek trasy był przynajmniej dla mnie bardzo trudny. Urządzenia projektuje się tak aby działały sprawnie przy określonym zakresie temperatur. Mój optymalny zakres temperatur to od -20stC do +15stC :-) Temperatury około 35stC i duchota jakie panowały pierwszego dnia powodowały, że miałem ochotę przejść w stan 'stand-by', co też wraz z patrolem uczyniłem nad jeziorem Niedackim po zaledwie czterech kilometrach marszu :-) Stwierdziłem, że zanim nie przejdzie burza i się nie ochłodzi, to nigdzie nie idziemy. Burzę przeczekaliśmy pod naszą plandeką, a następnie sporo opóźnieni wyruszyliśmy dalej w drogę. Skierowaliśmy się do miejscowości Borzechowo, które było naszym pierwszym celem. Następnie przeszliśmy w kierunku Osowa Leśnego, po drodze zaliczając kolejne dwa ulewne deszcze. Kilometr przed Osowem dorwała nas potężna burza. Całym patrolem siedzieliśmy pod plandeką godzinę. Jak trochę się przejaśniło to ruszyliśmy dalej. Do Osowa dotarliśmy dopiero o 21. Po szybkiej naradzie ustaliliśmy że idziemy jeszcze kilka kilometrów dalej w kierunku miejscowości Młynki. Chcieliśmy ten odcinek mieć już za sobą, biorąc pod uwagę dystans dzielący nas od Lipinek. Ponieważ padał lekki deszcz to założyliśmy kurtki przeciwdeszczowe i to nas chyba trochę zgubiło. Za bardzo im zaufaliśmy. Kilometr przed Młynkami rozpętała się kolejna burza. Zanim stwierdzilismy że kurtki nie wystarczą, to byliśmy mocno już przemoczeni razem z plecakami. Ostatnie kilkaset metrów szliśmy całym patrolem pod plandeką. Zlewany strugami deszczu las huczał od grzmotów, będąc nieustannie rozświetlany przez błyskawice. Z jednej strach o nas wszystkich, a z drugiej porywające piękno dzikiej natury. Jeśli piękno może być groźne, to tak to wyglądało :-) Widok zapamiętam chyba do końca życia.
Na pole biwakowe w Młynkach doszliśmy o godzinie 22. Weszliśmy do jednej z tamtejszych drewnianych wiat. Stały tam dwa metalowe grille, w których rozpaliliśmy ogniska. Pod stołem było na szczęście suche drewno. Inaczej musielibyśmy biegać po lesie za jakimkolwiek drewnem. Ponieważ dach wiaty przeciekał, to rozwiesiliśmy pod sufitem plandekę w taki sposób że dwa odcinki sznura biegły nad tymi ogniskami. W ten sposób powstała prowizoryczna suszarnia pracująca następnie pełną parą do 3 nad ranem. Najpierw trzeba było wysuszyć to co było konieczne aby położyć dzieci spać (śpiwory były częściowo mokre). Do suszenia nadwało się prawie wszystko. Ja cały czas chodziłem w swoich mokrych rzeczach, ponieważ nauczony doświadczeniem wiem, że w ten sposób szybciej schną (nasze ciało to piecyk o temperaturze prawie 37C) :-) Najmłodsze dzieci spały pod tą wiatą. Reszta patrolu rozbiła namioty, ale dopiero jak przestało padać i wsiąkła woda na polu na tyle że można było tam chodzić. Wcześniej wody było miejscami prawie do kostek. W rozwieszaniu plandeki pomogli nam przypadkowi ludzie obozujący w tym dniu na polu. Sporo to ułatwiło. Pomimo przemoczenia oceniam to wydarzenie bardzo pozytywnie. Ja takie sytuacje traktuję jako rodzaj szkoły. Dzięki nim dzieci zdobywają doświadczenie jak radzić sobie w trudnych okolicznościach. Kilku rzeczy nauczyliśmy się tym razem. Przede wszystkim to że suszyć się jest 100x trudniej niż zmoknąć i że nie warto starać się za wszelką cenę dojść o określonej godzinie na nocleg. Lepiej przeczekać nawet dodatkową godzinę pod plandeką w niewygodach i pójść spać przed północą, niż później suszyć się przez pół nocy a i tak miec prawie wszystko mokre.
Rano pobudka około godziny 6, po trzech (w moim przypadku) godzinach snu. Kilka godzin jeszcze suszyliśmy rzeczy na słońcu. Około 10 rano poszliśmy do właściciela pola zapłacić za pobyt i za drewno i wyruszyliśmy dalej w drogę. Staraliśmy się trzymać rzeki tak bliko jak to możliwe. To wydłużyło trochę trasę, ale ułatwiało nawigację, oraz urozmaicało krajobraz. Ścieżki w pobliżu rzeki często były mało wyraźne, porośnięte trawami, kręte, czasami znikające nagle w krzakach. Czasami trzeba było zatem zawracać, ale dzięki temu na tym odcinku udało nam się uniknąć spotkania z UB. Do miejscowości Wda dotarliśmy około godziny 14. Następnie przez Smolniki poszliśmy dalej do miejscowości Skrzynka. Było już stosunkowo późno. W sklepie w Smolnikach dowiedzieliśmy się że UB na nas tam czekało jakiś czas wcześniej. Ponieważ do tej pory ani razu nie zostaliśmy wykryci, więc pewnie nie wiedzieli gdzie się znajdujemy. Pomimo tego nadal trzymaliśmy się bocznych ścieżek idąc szykiem ubezpieczonym. Zastanawiałem się jakby to było, gdyby podobnie jak rok wcześniej ani razu nie dać się złapać, ale w pewnym momencie dotarło do mnie że takie unikanie UB za wszelką cenę nie koniecznie jest tym, co dzieci najbardziej interesuje :-) Dzieci zaczęły się nudzić i wywoływać UB z lasu prawie tak jak się wywołuje duchy :-) Tego dnia przenocowaliśmy nad jeziorem Słonym nieco za miejscowością Skrzynka.
Nasze pierwsze spotkanie z UB nastąpiło dopiero trzeciego dnia wędrówki w miejscowości Radogoszcz. Do miejscowości najpierw poszedł zwiad 3-osobowy. Po krótkim czasie poszła za nim kolejna kilkuosobowa grupa z patrolu. W międzyczasie pierwsza trójka została zaatakowana przez UB. Druga grupa zdołała się ukryć, widząc co się dzieje. Wynik stracia to dwóch złapanych :-) Rozpoznanie bojem się przydało, bo zbliżając się do celu wędrówki spodziewaliśmy się zagęszczenia patroli UB. Tu mała uwaga -- kwestia właściwego oznakowania patroli UB oraz znaczenia tego oznakowania. Dzieci twierdziły że widziały nadjeżdżający samochód, ale nie uciekały, bo nie widziały czerwonej wstążki, która jak się okazało była przy bagażniku i z przodu nie była widoczna. Do tej kwestii wrócę jeszcze pod koniec relacji. W rezultacie spotkania zmieniliśmy dość mocno trasę, nadkładając sporo drogi. Kolejne spotkanie z UB mieliśmy przed upływem godziny, zatem w czasie gdy byliśmy objęci "immunitetem". Mimo tego odruchowo uciekaliśmy do lasu. Strata jednego członka patrolu nie została nam jednak zaliczona :-) Po raz kolejny na dużą formację UB natknęliśmy się dopiero na kilka km przed metą. Tym razem wybili nam połowę patrolu, ale flagowy uciekł. Zaatakowani zostaliśmy łącznie przez cztery patrole, więc wynik i tak nie jest najgorszy. Idąc następnie ostatni odcinek do mety, przedzieraliśmy się głównie przez pola. UB dorwało nas po raz kolejny ale w miejscu gdzie byliśmy już poniżej 500 m od mety w miejscowości Lipinki, czyli obowiązywał nas immunitet ochronny i chyba nie zaliczono nam tego ataku. W każdym razie było ciekawie i szczególnie dzieci powinny być zadowolone.
W Lipinkach przenocowaliśmy i kolejnego dnia przemieściliśmy się do miejscowości Czernin koło Sztumu, do miejscowości w której dokładnie 70 lat temu (28 czerwca 1946r.) poległ Zdzisław Badocha ps. "Żelazny". Zginął mając zaledwie 21 lat.
Wracając do kwestii oznakowania patroli UB. W regulaninie jaki otrzymaliśmy na początku w punkcie 12 jest napisane: "UBowcy są oznakowani - posiadają na ramieniu czerwoną opaskę, a ich służbowe samochody czerwoną wstążkę zamocowaną na samochodzie oraz kartkę z logo Stowarzyszenia w widocznym miejscu." Opis ten moim zdaniem mówi, że zarówno wstążka jak i logo są elementami oznakowania a zatem powinny być widoczne. Jak pisałem czerwonej wstążki, czyli jednego z elementów tego oznakowania nie było widać. Tu wyszło małe nieporozumienie, które dla mnie jako osoby dorosłej nie ma znaczenia, bo jest to rodzaj zabawy a punkty dla mnie nie mają aż takiego znaczenia. Dzieci biorą jednak to na poważnie. Może warto by w przyszłych rajdach ustalić w miarę precyzyjnie jak powinny być te dwa elementy oznakowania mocowane na samochodach. Jeśli dopuszczalne jest mocowanie takie, że wstążkę widać dopiero jak samochód mija nas z boku, albo nas minął to Ok, ale warto powiedzieć wyraźnie, że można się tego spodziewać. Idąc niektórymi drogami mijało nas sporo samochodów i nie chciałbym aby dzieci nie widząc oznakowania na każdy reagowały ucieczką ... dla ich własnego bezpieczeństwa.
Kwestia oznakowania ma jeszcze dodatkowe znaczenie w przypadku małych dzieci. Na ogół dzieci po tak długim marszu mają już poobcierane stopy. Dopóki idą drogą to jest w miarę dobrze (pomimo piszczenia, wiadomo), ale w momencie ucieczki, gdy działa adrenalina to o tym nie myślą. Po jednej ucieczce w croksach (buty były mokre jeszcze po dwóch dniach) otworzyła się taka rana i jedna dziewczynka musiała pojechać z patrolem UB na metę wcześniej. Nie piszę tego na zasadzie żalu. Takie refleksje patrolowego oddziału składającego się częściowo z dzieci.
Druga kwestia, którą może warto by było wyjaśnić formalnie, to "zaliczanie" miejscowości. Czy jest wymóg że do miejscowości "po pieczątkę" musi wejść cały patrol? W regulaminie tego nie widzę i nie było to mówione na starcie. Rozmawiałem z różnymi patrolami i wszyscy robią czasami tak, że wysyłają mniejsze grupy po potwierdzenie bytności. My trzy razy tak zrobiliśmy, ale tylko dlatego by nie męczyć najmłodszych dzieci, dla których 50 km w ciągu niecałych 48 h to było jednak wyzwanie. Generalnie znajdowaliśmy się wtedy praktycznie w pobliżu tabliczki z nazwą miejscowości (widząc ją), ukryci w lesie.
Noclegi: Nigdy nam się jeszcze nie zdażyło podczas naszych udziałów w Rajdzie, żeby nam ktoś zaoferował nocleg w domu czy stodole. Dlatego zawsze dźwigamy namioty. Noclegi staramy się organizować w miejscach gdzie jest dostęp do wody. O kąpaniu się nie ma mowy, ale wejścia nogami do kolan w celu opłukania się nie uważam za kąpiel. Nie wiem co na to regulamin.
Ekwipunek: Generalnie minimalistycznie na tyle na ile się da. Zupełnie szczerze łatwiej mi się jest spakować na wyprawę jesienną lub zimową niż letnią. Nie lubię lata. Za gorąco + kleszcze (wyciągaliśmy na bieżąco) i komary. Mieliśmy trzy namioty na 10 osób. Wiadomo dziewczynom/kobietom chodzi o komfort w miarę możliwości, ale uważam że dwa by wystarczyły :-) Śpiwory zabieramy te same jakich używamy zimą. Nie są najlżejsze (ja musiałem nieść 4 sztuki), ale noce w lipcu potrafią być chłodne też. Jednym z najważniejszych elementów wyposażenia jest moja ukochana plandeka. Kosztuje to 15-20 zł, więc człowiek się nie boi o to, waży może z 1kg, a jest niesamowicie skuteczna nawet przy największych ulewach. Nasza miała wymiar 5x3m. W nocy służyła jako tropik do największego namiotu. Kilka razy całym patrolem pod nią siedzieliśmy podczas ulewy (jest na kilku zdjęciach poniżej). Polecam. Reszta sprzętu to taka typowa. Latarki najprostsze po kilka zł z diodą LED. Nóż glock z armii austriackiej. Przydaje się do rąbania (zwanego batonowaniem) drewna. Drewno w Młynkach na polu biwakowym trzeba było posiekać na wiórki aby ogień się rozpalił. Twardy nóż (jeden na cały patrol!) jest tutaj nieoceniony.
Zastanawiam się nad wyeliminowaniem namiotów w taki sposób aby zostawić samą plandekę podwiniętą z obu końców w taki trójkątny namiot rozwieszony na sznurku między drzewami + jakieś siatki na komary. Muszę poeksperymentować z tym. Może uda się zminimalizować ilość rzeczy jakie dźwiga się na grzbiecie.
Rozkazy: Każdy patrol otrzymuje rozkazy kierujące go do kolejnych miejscowości. Nasze rozkazy są na końcu relacji zdjęciowej. W tym roku naszym patronem był ppor. Wacław Grabowski "Puszczyk". Urodził się w grudniu 1916 roku, a poległ w lipcu 1953 roku w wieku 36 lat. Walczył od kampanii wrześniowej, czyli od czasu gdy miał zaledwie 23 lata. Zastanawiam się nad tym co powoduje że dzisiaj wiele osób w podobnym wieku dobrze zna jedynie swoją komórkę oraz swój komputer.