Ludzie: Zaczynam od ludzi, ponieważ to oni są najważniejsi zawsze. Instruktorów już krótko przedstawiłem powyżej. Dla mnie pełen profesjonalizm ale zarazem taka normalność i skromność. Kiedy dowiedziałem się o tej imprezie i o tym kto ją prowadzi, to zapisałem się w ciągu kilku minut, bo decydowała kolejność zgłoszeń :-). Jako "studenci / kursanci / czy jak kto woli" zaczynaliśmy w trójkę i kończyliśmy w trójkę (jeśli nie liczyć psów), ale w innym składzie. Z Mirkiem byliśmy przez cały czas. W niedzielę dojechała Ania, a wyjechał Kuba, który przyjechał z infekcją i widocznie ta rozwinęła się. Ludzi poznaje się chyba najlepiej przy okazji wspólnej nieraz ciężkiej pracy.
Miejsce, noclegi, pogoda: Szkolenie odbyło się w okolicach Makowa niedaleko Skierniewic. Spaliśmy w szałasie, który zbudowaliśmy w lesie w odległości około 1.5 km od zabudowań, wykorzystując jedynie materiały naturalne (drewno oraz ściółkę). Szałas miał kształt kwadratu z paleniskiem pośrodku. Pod ścianami mogło się wyspać pięć osób (dwie obok siebie pod jedną ze ścian). W kwestii szałasu mam pewne spostrzeżenia. Myślę że kluczowym parametrem jest tutaj stosunek obwodu szałasu (O) do jego powierzchni (P) (trochę jak w niektórych zagadnieniach technicznych :-)). Odpowiedni obwód jest potrzebny aby mogło spać jak najwięcej osób, ale jeśli wtedy trzymamy się kształtu kwadratu (najmniejsza wartość współczynnika O/P), wówczas powstaje duża powierzchnia do ogrzania i śpiący są w dużych odległościach od ognia, co sprzyja marznięciu przy niskich temperaturach. Dodatkowo mamy wtedy największy prześwit nad głową, co zwiększa ubytki ciepła. Może więc lepszym rozwiązaniem byłby bardziej prostokątny szałas z dwoma mniejszymi ogniskami i w miarę wąską szczeliną prześwitu nad głowami (problem do optymalizacji :-)). Dla sześciu osób mógłby być zbudowany w oparciu o schemat 1,2,1,2 (liczba osób pod każdą ze ścian) :-). Węższy szałas oznacza, że śpi się bliżej ognia, co powinno mieć wpływ na oszczędność opału. Przy cieplejszych nocach czy też przy deszczu można wtedy pomyśleć np. o częściowo zamykanym dachu (nieco większe folie budowlane), co jest praktycznie niemożliwe przy szałasie kwadratowym. Takie tam luźne myśli szalonego naukowca :-)
Nocowaliśmy na posłaniach zrobionych z gałęzi żarnowca miotlastego oraz gałązek sosny. Jako izolację używaliśmy suchych badyli np. nawłoci i chyba (w moim przypadku) wrotycza pospolitego (do sprawdzenia). Pierwsza noc nie była komfortowa, ze względu na zbyt cienką warstwę izolującą (w moim przypadku). Doświadczenie uczy szybko. Na kolejną noc wprowadziłem opisaną izolację z suchych badyli i było dużo lepiej. Od dołu ułożyłem cienkie długie gałęzie zebrane z ziemi. Na to żarnowiec, dalej igliwie sosny, izolacja z badyli i na wierzch cienka warstwa sosny aby w trakcie snu nie kruszyć suchej izolacji. Posłanie uformowałem w rodzaj kanapy z lekko podniesionym brzegiem bliższym ścianie szałasu, wypełnionym suchymi badylami. Izolowało od dołu ale też częściowo z boku, no i można było się trochę oprzeć. Na kolejne noce zrobiłem sobie termofor z wody zagotowanej w plastikowej butelce. Butelkę gotowałem bezpośrednio na ogniu. Dzięki temu miałem też trochę ciepłej wody później do umycia rąk. Po włożeniu tej butelki pod bluzę w okolicy splotu znacząco podnosiło to komfort termiczny (nawet jak ogień przygasł), bo butelka trzymała ciepło nawet kilka godzin. Spaliśmy bez śpiworów, co było nowym doświadczeniem dla mnie. Nigdy wcześniej nie spałem w takich temperaturach jedynie w ubraniu. Miałem w sumie cztery bluzy, z których trzy były z względnie cienkiego polaru a jedna z podszewką. Spałem w dwóch, pozostałymi okrywając nogi i trochę traktując jak kołdrę. Nie wiem dlaczego, ale dawało to lepszy efekt niż założenie trzech bluz na siebie. Całą noc paliliśmy ognisko, starając się utrzymywać jak największy płomień i jak największą ilość żaru. Nie trzymaliśmy wart. Zasada (niepisana i nie zdefiniowana na początku) była taka, że kto się obudził (z zimna chyba najczęściej), ten poprawiał ognisko i do niego dokładał. Sprawdziło się to bardzo dobrze. Każdy miał zapas drewna koło siebie tak by dokładanie było proste, bez zbędnego biegania po szałasie w nocy. Na noc przez "drzwi" wsuwaliśmy dłuższe grubsze pnie, które dłużej się paliły. Raz znalazłem korzeń sosny. Dzięki dużych ilości żywicy palił się intensywnie kilka godzin. Wszystkim życzę więcej takich korzeni :-)
Pogoda zależy jak dla kogo. W czasie dnia dla mnie momentami za bardzo słoneczna (czytaj: za ciepło), co odbijało się czasami na mojej kondycji. Słońce powodowało u mnie większe potrzeby odpoczywania, czasami nawet po lekkim wysiłku. W nocy z pogodą różnie. Każda noc była bezchmurna i nie padało. Szkoda, bo miałem ochotę przetestować szałas przy deszczu. Z temperaturą różnie. Pierwszej nocy -5 stC. Podobnie drugiej. Kolejne trzy noce stopniowo coraz cieplejsze (myślę że tak do 5-6 stC). Ostatnia noc ponownie chłodniejsza, z bardziej przenikliwym chłodem, co mogło wynikać z większej wilgotności po deszczu w ciągu dnia. Tu sobie myślę że gdyby dołożyć drugą warstwę ścian szałasu + zimą śnieg, to powinno być w takim schronieniu znośnie nawet przy większych mrozach.
Jedzenie: Założeniem było pozyskiwanie jedzenia z otoczenia. Koncentrowaliśmy się jedynie na roślinach. Zbieraliśmy uszaki bzowe, pokrzywę, szczaw polny, przytulię, gwiazdnicę, dziki szczypior, krwawnik, czasami przetacznik. Z czasem udawało się znajdować dziką marchew, pasternak oraz młode odrosty chmielu. Jako przyprawy najczęściej używaliśmy bluszczyka kurdybanka (trochę jak kostka rosołowa), podagrycznika (smak selerowaty), czosnaczka oraz kulek jałowca, którego też trochę było na niektórych krzewach. Udało się też znaleźć całkiem spore korzenie chrzanu. Jeden raz wybraliśmy się też nad rzekę po korzenie pałki wodnej. Nakopaliśmy wiadro i miskę na resztę pobytu. Łykowate, ale o lekko słodkawym smaku. Mi w końcu zbrzydły :-) Z tych roślin przygotowywaliśmy zupy, a pałkę po uprażeniu na ogniu jedliśmy osobno. Mirek próbował też larw korników (podobno słodkie). Ja się nie odważyłem :-) Mieliśmy ochotę na żaby, ale wiadomo że nie wolno, bo żabki są pod ochroną, a my przecież jesteśmy grzecznymi obywatelami tego kraju, więc ani jedna żabka nie straciła życia :-D
Przez pierwsze trzy dni gotowaliśmy same rośliny. W czwartym dniu wprowadziliśmy sól, a w kolejnych dwóch odrobinę masła do smaku. Celem było sprawdzenie jak zmienia się smak zupy po wprowadzeniu tych dwóch dodatków. Zmiana jest bardzo duża. To doświadczenie jest dobrą sugestią jak planować prowiant na drogę. Być może wystarczy zabrać ze sobą jedynie sól oraz trochę tłuszczu (ja bym zabrał wędzoną słoninę) natomiast rośliny pozyskiwać z otoczenia. Można pomyśleć też o kaszy i/lub mące na podpłomyki.
Ja początkowo podszedłem do sprawy na zasadzie rozpoznania bojem :-). Wszystko co zebrałem wrzuciłem do menażki i ugotowałem. Efektem była niezbyt dobra zielona ciecz :-). Nauczony doświadczeniem, w kolejnych dniach zacząłem podchodzić do sprawy bardziej metodycznie. Kierując się wskazówkami Kasi komponowałem zupę w oparciu o smaki tych roślin. Efekt był dużo lepszy. Powstała zupa o smaku rosołu (prawie :-). Pokrzywa nadaje zupie lekkiego smaku wołowiny. Szczaw jest kwaśny. Warto zadbać o naturalne przyprawy zaostrzające smak. Ciekawe było to, że każdemu smakowało co innego.
Dieta ogólnie uboga w kalorie. Może tylko w moim przypadku, bo za dużo pałki nie byłem w stanie zjeść. Efektem był ... brak głodu, zwłaszcza pod koniec nie mogłem już patrzeć na jedzenie i ponad 5 kg mniej na wadze. Lepsze to niż wczasy odchudzające w Gołubiu, bo tam kuracjusze mieszkają co prawda w cywilizowanych warunkach, ale nasze warunki były dużo ciekawsze :-)
Picie: Wodę pozyskiwaliśmy z rzeki, po zbudowaniu z kamieni ujęcia dzięki któremu woda nie była mulista. O tej porze roku (nie było jeszcze liści na brzozie) udawało nam się pozyskiwać spore ilości wody brzozowej (lekko słodkawa), która była uzupełnieniem herbat lub jak kto woli naparów. Herbatę parzyliśmy z gałązek malin, gałązek czeremchy, igieł sosny, oraz kwiatów podbiału pospolitego. łodygi podbiału można też jeść na surowo. Nie są łykowate i mają lekko słodkawy smak. Trochę jak słodkawa fasolka. Przygotowywaliśmy też kawę z korzeni mniszka. Korzenie po oczyszczeniu kroiliśmy na kawałki, prażyliśmy na ogniu i kruszyliśmy. Po zalaniu powstaje napój taki jak kawa (moim zdaniem bardziej gorzka). Raz udało się nam znaleźć błyskoporek (narośl na brzozie) z której również można przygotować całkiem dobrą kawę. Źródłem wody mogą też być łodygi niecierpka. Te które znajdowałem o tej porze roku były drobne, ale jak dla mnie były całkiem smaczne i soczyste. Każdego dnia mieliśmy kładzione na sumienie jak ważne jest uzupełnianie płynów, pomimo tego że często nie chce się pić :-). Można się szybko odwodnić. Ja piłem z rozsądku, czasami zmuszając się do tego. Zasada to 2 litry płynu dziennie.
Zbudowaliśmy też filtr wody. Do plastikowej butelki z obciętym dnem zawieszonej na drzewie włożyliśmy trawę oraz piasek. Filtr trzeba wcześniej przepłukać aby nie było brudu z piasku. Filtr działa bardzo wolno, ale oczyszcza wodę z zanieczyszczeń "mechanicznych". Można też dołożyć węgla drzewnego z ogniska jako jedną z warstw, która usuwa zanieczyszczenia biologiczne. Po przefiltrowaniu wodę gotowaliśmy.
Warsztaty oraz zdobywanie potrzebnych przedmiotów: Niektóre przedmioty pozyskiwaliśmy ze śmietnisk w lesie: kratka do ognia, miska do noszenia i przechowywania kłączy pałki, stary nóż, ale nawet całkiem ładny kubek porcelanowy. Z drewna wykonywaliśmy łyżki, metodą strugania oraz wypalania. Ja sobie zrobiłem fajkę z drzewa bzu, ale nie był to chyba najlepszy pomysł. O ile obróbka tego drewna jest bardzo łatwa, to smak jest przesiąknięty świeżym drewnem. Z drewna jałowca zrobiłem sobie pojemnik na przyprawy. Drewno jałowca ma niesamowity zapach. Z gliny robiliśmy też łyżki a ja sobie zrobiłem cybuch do fajki. Nie udało nam się tego użyć, bo glina nie zdążyła wyschnąć na tyle by przejść do fazy jej wypalania. Wypalę w domu. Artur prowadził warsztaty z wytwarzania prostych narzędzi z krzemienia, szkła, ceramiki. Próbowaliśmy nawet ze starego klozetu (po śląsku klopa) :-) ale też warsztaty wikliniarskie (Artur zrobił świetny talerz z leszczyny oraz korzeni sosny). Pozyskiwaliśmy też drewno do łuku ogniowego (głównie lipowe oraz sosnowe) w celu pozyskania ognia i ogólnego treningu w tym zakresie.
Bardzo dużo wiedzy otrzymaliśmy od Kasi i Artura zarówno takiej związanej z zapewnieniem niezbędnego wyposażenia oraz dzikiej kuchni. Wiedza nieoceniona, bo przetestowana w warunkach bojowych. Testowaliśmy różne techniki łuku ogniowego. Największym problemem był docisk. Próbowaliśmy ze zgniecionymi puszkami, później znalezionym filtrem oleju oraz ostatecznie kamieniem z dziurką. Artur wywiercił w miękkim piaskowcu dziurę za pomocą świdra, dzięki czemu zyskałem docisk kamienny do testowania.
Ogólne wrażenie i luźne myśli: Pytanie czy bym zdecydował się ponownie na takie przedsięwzięcie. Myślę że różnica polegałaby na tym że zapisałbym się nie po trzech minutach a po jednej :-) No i mam pomysł by popróbować czegoś podobnego ale zimą lub późną jesienią. Taki dłuższy wyjazd sprzyja zatrzymaniu się, wejrzeniu w siebie, odreagowaniu od rzeczywistości i może to dziwnie zabrzmi, dzieli tą rzeczywistość na czas przed i czas po. Krótsze wyjazdy tego typu nie powodują u mnie takiego oddzielenia. Ten czas w lesie pozwolił zdystansować się do tego co w życiu jest trudne. Na pewne rzeczy patrzę po powrocie bardziej na zasadzie "wszystko jedno". Może więc ten wyjazd podziałał jako swego rodzaju terapia (?) Pamiętam jak dwa dni przed końcem zbieraliśmy kamienie na polu. Szukaliśmy kamienia z dziurką tak by mógł służyć jako docisk do świdra do łuku ogniowego. Szedłem przez to pole, wokoło cisza tylko lekki szum wiatru i w pewnym momencie poczułem jakbym był częścią tego świata, tego naszego "prymitywnego" w tamtym miejscu, a nie tego co przed i po. Trudno to opisać. Takie wyjazdy pokazują jak niewiele potrzebujemy, a jak wiele kupujemy rzeczy, które później zalegają w szafach.
Widocznie było to na tyle ciekawe że odwiedziła nas nawet dwukrotnie niemiecka telewizja :-) oraz towarzyszyła nam ekipa filmowa z Łodzi :-)
Kilka filmów:
Wywiad Artura dla niemieckiej telewizji
Pozyskiwanie soku brzozowego
Wykonywanie docisku z kamienia do Łuku ogniowego
Pozyskiwanie wody z wykonanego ujęcia
Niemiecka telewizja i rozpalanie ognia metodą łuku ogniowego :-)