Trasa: W tym roku w ciągu czterech dni przeszliśmy około 55 km (10, 14, 17, 14 km). Trasę rozpoczęliśmy w Tuchomku. Szliśmy przez Płotowo, Rekowo, Dzierżążnik, Rynsz, Prądzonkę, Sominy, leśniczówkę Dywan, leśniczówkę Trawice, Lipuską Hutę do Lipusza. W okolicach l. Trawice podczas ostatniego dnia marszu miała miejsce koncentracja, podczas której do wykonania było kilka zadań. Dzień wcześniej w miescowości Sominy mieliśmy przeprowadzić atak na UB, który dzięki pomysłowości naszych dzieci przejdzie chyba do niechlubnej historii Rajdu :-) W ruch poszły pomidory oraz worki z mąką. Bogdana jeszcze raz przepraszamy za nadgorliwość dzieci, ale z drugiej strony jak wojna to wojna. Za rok pewnie dadzą nam popalić za to :-) Korzystaliśmy z mapy jaką dostaliśmy od organizatorów (skala 1:100.000). Dużo chodzilismy na azymut. Kilka razy użyłem GPS aby skontrolować pozycję. Ze względu na dzieci jest to konieczne. Typowo nie lubię używać GPSa (ogłupia).
Pogoda: Rodzaj pogody nie ma dla mnie typowo znaczenia, dlatego nigdy jej nie dzielę na ładną i brzydką, albo jeśli już, to dla mnie najlepsza jest ta powszechnie uważana za brzydką :-) Lubię deszcz / śnieg / mróz / słotę i związane z nimi wyzwania natury logistycznej, ale też pustkę jaka wtedy typowo panuje w lasach i nad jeziorami. Z tego względu (szkoda że nie było śniegu) w pierwszych dniach rajd dostarczył nam sporo atrakcji. Padało często i gęsto. Trochę zmokliśmy, ale typowo ognisko wieczorem załatwiało sprawę mokrych rzeczy i poprawiało dzieciom humory. Szczególnie zmokliśmy drugiego dnia. Ognisko wieczorem tego dnia rozpaliliśmy praktycznie z jednej gałęzi i garści kory brzozowej. Dzięki znalezionemu sporemu kawałkowi korzenia (korzenie mają w sobie sporo substancji żywicznych) mieliśmy ogień do trzeciej nad ranem bez specjalnego wysiłku.
Jedzenie: zapewniają organizatorzy Rajdu. Wzięliśmy też trochę własnych produktów, głównie ze względu na dzieci. Do gotowania zabraliśmy Kelly Kattle. Uczyniło nas to niezależnymi od dostaw ciepłej wody, co miało duże znaczenie "taktyczne" :-D Rok temu korzystając z ciepłej wody przy jednej leśniczówce dwukrotnie zostaliśmy nawiedzenie przez UB, wieczorem i rano. W tym roku nie nocowaliśmy w bezpośrednim sąsiedztwie leśniczówek. :-) Po drodze napotykaliśmy się na całe połacie jagodzin. Najedliśmy się za wszystkie czasy. Było też bardzo dużo grzybów, ale ze względu na realny brak możliwości ich przyrządzenia pozostawały one głównie atrakcją fotograficzną dla nas.
Wyposażenie: Do spania upchnęliśmy się w dwóch namiotach o teoretycznej objętości łącznej 7 osób. W naszej czwórce spało 8 osób. Dało się, a nie trzeba było dźwigać za dużo namiotów ze sobą. Poza tym niewiele. Ciuchów minimum a i tak większość rzeczy wróciła czysta do domu. Każdy miał w miarę ciepły śpiwór taki jak na zimę. W nocy temperatura spadała poniżej 10 stopni, czyli do poziomu jaki mieliśmy podczas wyprawy sylwestrowej kilka lat temu. Obowiązkowo dobre kurtki przeciwdeszczowe, ale też duże znaczenie mają buty tzw. krokodylki. Są lekkie a po deszcu i rano przy rosie ich znaczenie jest nieocenione. Jakieś sztućce, kubki, menażka, noże, kompasy, latarki to standard.
Rajd w tym roku zgromadził z tego co wiadomo rekordową liczbę osób. W rajdzie udział wzięło 20 patroli w porównaniu z 12 patrolami w zeszłym roku. Ubyło chyba natomiast drastycznie funcjonariuszy UB, ale ci którzy pozostali byli równie gorliwi jak rok temu. Niemniej jednak mała liczba funkcjonariuszy UB spowodowała, że jednym z naszych haseł było: "UB to gatunek ginący, znajdujący się pod ścisłą ochroną". Biorąc pod uwagę liczbę osób (około 200) pełni podziwu jesteśmy dla sprawności organizacyjnej organizatorów Rajdu. Cała logistyka Rajdu była doskonale przemyślana, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie :-) Po drodze spotkaliśmy wielu życzliwych ludzi, którzy np. pozwolili nam rozbić namioty na swoim terenie, poczęstowali czymś, użyczyli toporka do porąbania drewna itp. Kaszuby to gościnny rejon kraju. Mieliśmy tez okazję posłuchać ciekawych opowiadań historycznych. Na jednym ze zdjęć poniżej (obok drzewa z hubą) widać dom, jedyny chyba jaki ocalał w miejscowości Dzierżążno. Resztę rozwalili Ruski podczas II WŚ. Dom ten znajdował się tuż przy przedwojennej granicy Polsko-Niemieckiej. Przed wojną mieszkał w nim szef niemieckich pograniczników. Od obecnego właściciela domu dowiedzielismy się, że przed wojną Polacy pracowali na czarno w Niemczech, kwitł nielegalny handel czym sie dało. Skąd my to znamy...
Po Rajdzie dwa dni zostaliśmy jeszcze na Kaszubach. Link do zdjęć na końcu dla zainteresowanych. Podczas końcowego ogniska prof. Niwiński ze sztabu Rajdu (z którym miałem zaszczyt wypalić fajkę) poczęstował nas tabaką. Chyba wciągnęło mnie tabaczenie. W drodze powrotnej kupiliśmy sobie tabakiery z rogu oraz zapas tabaki na najbliższy rok :-)
Poniżej zdjęcia moje oraz Łukasza: