Lato leśnych ludzi (lipiec 2012) :-)

Kilka informacji ogólnych:

Termin: 1 - 7 lipca. Od niedzieli do czwartku szliśmy (4 noclegi na dziko). W czwartek wróciliśmy do Karwii autobusem PKS, a następnie pojechaliśmy do Gdańska, gdzie na działce Quazimodo spędzieliśmy dwie kolejne noce (Michał dzięki za udostępnienie nam działki!). W piątek pozwiedzaliśmy trochę Gdańsk, a w sobotę w drodze do Poznania zwiedziliśmy skansen kaszubski we Wdzydzach Kiszewskich.

Trasa: Karwia - Łeba, ok 55 km wliczając w to zejścia z plaży w głąb lądu (Dębki, Białogóra, Łeba).

Spędzanie wakacji z dziećmi jest moją pasją. Nie gustuję w wakacjach nazwijmy to łatwych. Życie nie jest łatwe, a wakacje są dobrą okazją aby dzieciom to delikatnie pokazać w praktyce. Mi też się to przydaje, biorąc pod uwagę mój raczej siedzący tryb życia (tym razem schudłem 3 kg :-). Stąd większość naszych wyjazdów ma charakter wędrowny z całym ekwipunkiem na plecach, z pewnymi elementami survivalu, choć w tym przypadku można mówić jedynie o jego wersji "lite". Tym razem pomysłem jaki mi się zrodził na początku maja było morze, co wynikało z kilku przesłanek: Lubimy morze, a nie widzieliśmy go już trzy lata. W lipcu typowo jest gorąco i duszno, a chodzenie w takich warunkach po lasach bez możliwości kąpieli jest deprymujące zwłaszcza dla dzieci. Nad morzem jest chłodniej i dodatkowo, zwłaszcza na plaży, nie ma robali kąsających. Lubię widok morza w środku nocy podczas najdłuższych dni roku, kiedy światło słońca nawet o północy prześwituje spoza horyzontu. Widok nieco surrealistyczny. Oczywiście aby tego doświadczyć trzeba udać się w miejsca nieco odludne, gdzie nie dochodzą światła popularnych kurortów oraz odgłosy muzyki disco polo, które psują cały efekt. Myślę, że spacer nad morzem jest zdrowy. Jod to jedno, ale myślę, że dla dzieci zdrowe jest chodzenie boso, co pełni rolę gimnastyki korekcyjnej.

Założenia oraz cele

Planując wyprawy czy to samotne czy z dziećmi zawsze określam sobie różne cele do zrealizowania. Ponieważ planujemy z dziećmi obóz wędrowny po górach tego lata jeszcze, dlatego jednym z celów było podniesienie kondycji oraz ogólnych umiejętności organizacyjnych, ale też sprawdzenie sprzętu. W wyprawach tego typu zawsze nastawiam się na minimalizm w ilości zabieranego sprzętu. Przy dzieciach sytuacja jest dodatkowo utrudniona tym, że nie są one w stanie nosić za dużo. Wybrałem się z szóstką dzieci, czwórką moich oraz dwiema koleżankami dwóch moich starszych córek. Najmłodsza Emilka ma 6 lat, a najstarsza 13. Emilka nie była w stanie nieść praktycznie nic, a Michał (8 lat) maksymalnie 6-7 kg. Jedzenie, woda i inne rzeczy muszą być jednak zapewnione dla wszystkich, stąd szczególna moja uwaga była poświęcona ilości i jakości sprzętu, o czym za chwilę.

Innym celem było sprawdzenie nazwijmy to morale dzieci. Ponieważ wyjazdy takie wiążą się z różnymi niewygodami, dlatego co jakiś czas pojawia się niezadowolenie, a nawet rodzaj buntu, nad którym trzeba umiejętnie zapanować. Myślę, że wyjazd w góry będzie trudniejszy, więc chciałem dzieciaki najpierw przetestować na zdecydowanie łatwiejszej wyprawie po płaskim terenie. Zauważyłem np., że nic tak nie poprawia morale u dzieciaków jak coś dobrego na ząbek :-). W pierwszych dniach zawsze jest docieranie się. Dzieci się zmieniają i to co działało rok temu nie koniecznie musi działać teraz. Po zeszłorocznym wyjeździe w góry wydawało mi się, że dzieciaki są bardziej zgrane ze sobą. Dzieci jednak rosną i pojawiają się nowe źródła konfliktów, czego mogłem doświadczyć w pierwszych kilku dniach. Dobrze, że w drugiej połowie wyjazdu sytuacja znacznie się poprawiła.

Cel zwyczajnie turystyczny. Z dzieciakami zbieramy odznaki PTTK i te ponad 50 punktów (+ punkty za zwiedzanie Gdańska) jakie tym razem zdobyliśmy znacąco przybliża nas do srebrnej OTP. Przejście kawałka wybrzeża pozwoliło nam zobaczyć więcej niż w przypadku siedzenia na jednym miejscu. W wielu miejscach szliśmy nieraz po kilka kilometrów nie spotykając nikogo. Są jeszcze takie miejsca nad Bałtykiem nawet podczas sezonu.

Sprzęt

Taka wyprawa wcale nie wymaga drogiego i "wypasionego" sprzętu. Generalnie stawiam na minimalizm, prostotę oraz wykorzystywanie poszczególnych przedmiotów do różnych nieraz bardzo odmiennych celów. Dzięki temu mieliśmi stosunkowo lekkie plecaki, choć i tak myślę, że jest jeszcze co optymalizować pod tym względem.

Schronienie: Podstawowa rzecz to zapewnienie schronienia oraz warunków do spania. Na 7 osób zabraliśmy moją starą "dwójkę" + zwykłą tanią plandekę budowlaną 3x4 m, kupioną na allegro za niecałe 20 zł. Do tego mieliśmy ze sobą 6 karimat oraz 6 śpiworów, oraz siatkę na komary. Na zdjęciach poniżej widać sposób w jaki najczęściej rozbijaliśmy cały ten majdan. W namiocie spały 4 najstarsze dziewczyny, a ja z dwójką najmłodszych pod tą plandeką. Koniec plandeki można dodatkowo podwinąć, a szparę między tym podwiniętym kawałkiem oraz namiotem wypełnić karimatami na zakładkę i powstaje podłoga. Na to wszystko siatka i powstaje całkiem dobra izolacja od robali. Plandeka jest nieprzemakalna, co mogliśmy przetestować podczas jednej burzy z ulewą, natomiast metalowe kółka dość łatwo wyrywają się na wietrze. Warto plandekę powiązać liną do drzew. W tylnej części tak powstałego namiotu zmieściły się wszystkie nasze plecaki. Jednego z nich używałem jako poduszki.

Akcesoria do posiłków: Podczas wędrówki nie nastawialiśmy się na ognisko oraz gotowanie na nim. Nie chciałem ryzykować, więc zabrałem tylko jedną menażkę + 4 kubko-miseczki z armii szwedzkiej 350 ml (na allegro można dostać za kilka zł, rewelacja), a do tego dwie puszki żelowe do przygotowania zupek. Aby oszczędzać żel, zupki można przygotować na wodzie mineralnej (o ile jest dostępna), której nie trzeba przegotowywać a wystarczy jedynie podgrzać. Na te kilka dni wystarczyło, choć nie jest to najlepsze rozwiązanie. Zabraliśmy 4 łyżki ze stali nierdzewnej, które w nocy służyły za śledzie do namiotu.

Odzież: Z obuwia zabrałem jedynie sandały. Idąc plażą szedłem tylko boso, więc półbuty nie były mi potrzebne. Na krótkie odcinki jakie szedłem w lesie i po uliach miasteczek sandały wystarczą. Większość dzieci, w tym te najmłodsze też nie użyły niczego poza sandałami. Każdy miał kurtkę od deszczu (chyba ani razu jej nie założyli), jakiś polar, kilka bluzek na przebranie oraz bieliznę na zmianę. Nie zabierałem długich spodni, a jedynie krótkie oraz dresowe na wieczór. W zupełności wystarczyło. Przydała mi się kominiarka, którą przy wietrze używałem jak czapki. Waga tego wszystkiego co miałem na zmianę w plecaku zamknęła się może w 1 kg. Przed wyjazdem musiałem stoczyć tradycyjnie małą bitwę z żoną, odkładając ponad połowę z tego co ona przygotowała dzieciom na wyjazd :-)

Jedzenie: Kupowane w miarę na bieżąco. Sklepy trafiają się na tyle często na trasie, że można zaopatrywać się na bieżąco i po nawet przeciętnych cenach, o co nie łatwo nad Bałtykiem. Polacy niestety przesadzają z cenami. Nie wiem z czego wynika ta pazerność.

Inne rzeczy: Przydaje się saperka, m.in. do budowania zamków z piasku :-) Latarki zupełnie bezużyteczne o tej porze roku, bo jasno było jeszcze wtedy gdy dzieci już spały i na długo przed pobudką. Nóż wojskowy, przybory do mycia, ręczniki i kilka innych drobiazgów. Podczas przerw gdy wiał wiatr, wkopywaliśmy lekko plecaki w piach, co tworzyło rodzaj parawanu. Ręczniki i bluzy polarowe można używać zamiast koca. Z ręczników i słupków aluminiowych od namiotów zbudowałem też rodzaj zadaszenia i ochrony przed słońcem.

Relacja z wyprawy

Dzień pierwszy:

Rano wyjazd z Poznania. Pogoda zachęcająca czyli deszcz i burza :-) Prognozy na kolejne dni nienajlepsze, co dla mnie jest zaletą, ponieważ nie lubię słońca. Przed wiatrem i nawet nieco większym deszczem mogę się schronić pod bluzą polarową i peleryną, ostatecznie w namiocie czy pod plandeką, ale przed słońcem już nie.

Po drodze odwiedziliśmy na kilka minut Więcbork, który do tej pory był jednym z naszych ulubionych miejsc wakacyjnych. Widok jaki zastaliśmy tym razem nas podłamał. Ten bardzo ładny i stosunkowo dziki zakątek został zaorany i obecnie przypomina plac budowy, co widać na zdjęciach. Nie wiem co miasto chce tam postawić, ale nigdy nie będzie tam już tak jak dawniej. Około godziny 17 dotarliśmy do Karwii, zostawiliśmy samochód na obrzeżach miasta, zarzuciliśmy plecaki na plecy i w drogę. Po przejściu kilkuset metrów plażą, skończyły się tłumy plażowiczów i zaczęło być spokojnie. Tego dnia przeszliśmy około 5 kilometrów. Po około godzinie marszu spasowałem. Dzieci rwały się do morza jak głodny pies do miski. Średnio co pół minuty musiałem komuś odpowiadać na pytanie dlaczego jeszcze nie chcę robić przerwy na kąpiel. Zatrzymaliśmy się w połowie drogi pomiędzy Karwią i Dębkami w miejscu gdzie zaczynała się wysoka skarpa. Zrobiłem mały rekonesans po okolicy i okazało się że za wydmą jest trawiaste zagłębienie. Dobre dojście z plaży. Piękny widok na morze. Miejscówka całkowicie niewidoczna z plaży, z lasu też nie. Wadą jest dość duża ekspozycja na wiatr, o czym mogłem się przekonać około 4 nad ranem. Gdyby nie dobre przywiązanie plandeki pewnie byśmy jej szukali po lesie. Na szczęście się nie podarła.

Dzień drugi:

Mimo posiadanego prowiantu na śniadanie wybraliśmy się do Dębek (ok. 3-4 km). Płatki z mlekiem oraz świeże bułki poprawiły humor całego towarzystwa. W Dębkach jest kilka sklepów spożywczych, w których są znośne ceny. Dalej plażą szliśmy w stronę Białogóry. Za Dębkami w stronę Łeby jest naga plaża, o czym nie miałem pojęcia :-) Musiałem dzieciakom powiedzieć aby się nie gapiły. Na wysokości Białogóry odbiliśmy 2 km z plaży do miasta, zjedliśmy coś ciepłego i po zrobieniu zakupów wróciliśmy na plażę lasem. W Białogórze jest sklep Lewiatan, w którym jest stosunkowo tanio w porównaniu z innymi sklepami. Tego dnia byliśmy już po ok. 17 km marszu i planowaliśmy nocleg. Po wyjściu na plażę okazało się jednak, że jesteśmy na wysokości pożarniczej wieży obserwacyjnej, więc przeszliśmy jeszcze 2 km dalej. Drugą całkiem fajną miejscówkę osłoniętą od wiatru znaleźliśmy za niewielką wydmą w lesie (ok. 50 m od plaży). Twarde trawiaste podłoże pozowliło użyć jedynie szpilek do przytwierdznia namiotu. Tej nocy przeszła nad nami burza z ulewnym deszczem. Plandeka zdała egzamin. Siatka na komary też, a komarów było tam sporo.

Dzień trzeci:

Byliśmy już prawie w połowie drogi do Łeby, więc nieco zwolniliśmy tempo (ok. 12 km tego dnia). Na tym odcinku po drodze jest pole namiotowe z barem, gdzie można całkiem tanio zjeść coś ciepłego. Można też zrobić zakupy, ale warto być w miarę wcześnie, bo około południa kupiliśmy 3 ostatnie bochenki chleba i 7 ostatnich drożdżówek. Jakby czekały na nas :-) Kolejną miejscówkę znaleźliśmy około 10 km przed Łebą na wysokiej skarpie mniej więcej 1 km przed zatopionym wrakiem statku "West Star". Miejscówka dobrze osłonięta od plaży, jednak z drugiej strony skarpy biegnie czerwony szlak turystyczny (trochę rowerzystów widzieliśmy pod wieczór). Stamtąd namiot jest nieco widoczny z niektórych odcinków tej drogi. Z tego powodu rozbiliśmy się prawie po ciemku, a pobudkę zrobiłem już około 6 rano aby w miarę wcześnie się zwinąć.

Dzień czwarty:

Najbardziej na luzie, choć tego dnia zrobiliśmy łącznie 14 km. Za bardzo nie spieszyłem się do Łeby, mając w pamięci "folklor" poprzednich miasteczek, choć dzieci chciały tam być jak najszybciej. Pewnie miały już nieco dość dzikich klimatów. Chyba nawet nieco uległem temu nastrojowi. Na wysokości jeziora Sarbsko zeszliśmy do lasu, bo widok morza nieco nam się już przejadł. Około godziny 13.30 byliśmy kilka km przed Łebą i zastanawiałem się co robić w tym mieście do wieczora z dziećmi. Wtedy Emilka zerwała 7 jagódek w lesie, po jednej dla każdego i to zapoczątkowało jagodową gorączkę :-) Przez kolejne 3 godziny mogłem się tylko spokojnie przyglądać jak dzieci buszują po krzakach. Efektem było 4 - 5 litrów zebranych jagód. Aga i Ola wymyśliły piosenkę, której słowa cierpliwie wklepywały do komórki :-) W międzyczasie mogłem się spokojnie przypatrzeć ludziom zmierzającym z plaży do Łeby i jakoś odeszła ode mnie ochota nocowania w tym mieście na polu namiotowym. Najpierw dwie panie jadąc na rowerkach narzekały na brak słońca, tak jakby przy chmurach życie nie istniało. Później obok nas przemknęło kilka quadów z pobliskiej wypożyczalni, siejąc smród i hałas w lesie. Rozumiem, że quada można użyć jako środka transportu (np. straż leśna), ale ci ludzie zwyczajnie szaleli w tym lesie. Widok rodzinki niosącej cały rynsztunek plażowy w klapkach nie byłby niczym szczególnym. Ta rodzinka zatrzymała się widząc jak zbieramy jagody i kawałek dalej sama zaczęła zbierać. Wtedy ojciec wyjął szklany kubek, nalał sobie kawy, wyjął papierosa, a następnie na oczach swoich córek, za przeproszeniem, odlał się przy drodze. Odruchowo ruszyłem w głąb lasu szukając jakieś miejscówki z dala od tego całego towarzystwa. To chyba nie moja bajka. Znalazłem ciekawe miejsce pośród niskopłożących się gałęzi rozłożystego drzewa, do której wiodła klucząca między krzakami i pagórkami wąska ścieżka. Dobrze obejrzałem ślady na tej ścieżce i wróciłem do reszty ekipy. Poszliśmy do Łeby po zakupy. Tłum, hałas, pędzące samochody. Ceny w sklepie powalające. Cukier przykładowo po 6.8 zł za kg. Kupiliśmy cukier oraz jogurt naturalny i poszliśmy nad morze. Na plaży zrobiliśmy pyszny deser jagodowy (jagody umyłem wodą mineralną w menażce), a następnie pomimo pochmurnej i wietrznej pogody prawie wszyscy poszli się kąpać. Wieczorem klucząc między pagórkami odnaleźliśmy naszą miejscówkę. Okazało się, że na ścieżce poza moimi poprzednimi śladami nie było żadnych innych, czyli miejsce było dość odludne na szczęście. Niestety około 22 jakiś debil z córką szlał po wydmach na quadzie. Wyraźnie chciał swojej córci zaimponować, bo podjeżdżał tym quadem na sam skraj urwiska gwałtownie hamując. Córka z radością piszczała "tatusiu już przestań". Później się zastanawiamy nad tym dlaczego durna młodzież rozwala się na drzewach przekraczając dozwoloną prędkość.

Dzień piąty:

Powrót do "cywilizacji" :-) Doszliśmy do Łeby i rozłożylismy się niedaleko portu. Autobus (linia 653 PKS Wejherowo kursuje tylko w poniedziałki i czwartki) do Karwii mieliśmy dopiero o 16.45, więc dzień upłynął nam na słodkim lenistwie. W międzyczasie poszedłem do miasta na rekonesans i małe zakupy. W centrum jest market "Groszek" z przyzwoitymi cenami. Po drodze z plaży do miasta mnóstwo chińskiej tandety. Na jednym stoisku z płytami CD głośniki na cały głos wyły "będę cię całował lalala" a kawałek dalej na innym staisku głośniki wyły "jestem twoim lovelasem. Do końca życia będę twoim lovelasem ... bla bla bla". Na plaży jeden sprzedawca głosem jak w typowych reklamach TV darł się przez głośnik: "Lody Algidaaa i POPcoooorn". Pozostało już tylko wspomnienie tej ciszy jaka towarzyszyła nam przez poprzednie dni wędrówki. Tego dnia po powrocie do Karwii pojechaliśmy na działkę do Qazimodo koło Gdańska. Po raz pierwszy rozpaliliśmy ognisko i posiedzieliśmy sobie przy nim do godziny 2 nad ranem.

Dzień szósty:

Rano kilka burz i ulewny deszcz. Później pojechaliśmy do Gdańska. Odwiedziliśmy starówkę, muzeum bursztynu, a następnie katedrę w Oliwie. Trafiliśmy na koncert organowy. Piękne organy o pięknym brzmieniu. Upał był okropny tego dnia, więc pod wieczór wizyta na plaży. Wieczorem upiekliśmy kurczaki na ognisku. Michał z Olą rozpalili ognisko, a najstarsze dziewczyny przygotowały sałatkę.

Dzień siódmy:

Powrót do domu. Polecam skansen kaszubski we Wdzydzach Kiszewskich, który odwiedziliśmy po drodze. Obecnie ze względu na powstanie nowej atrakcji w Szymbarku z najdłuższą deską świata oraz domem do góry nogami skansen jest prawie pusty. Można ze spokojem wszystko obejrzeć. Ciekawie przedstawiona historia.

Koszty:

Informacja o kosztach może być przydatna dla dużych rodzin, które chciałyby w miarę tanio spędzić wakacje nad morzem. Wakacje nie muszą być drogie jak się dobrze pomyśli. Całkowity koszt wyjazdu wraz z paliwem (VW Transporter 2.5l LPG, ponad 900 km), PKS-em (prawie 100 zł za 7 osób), jedzeniem, zwiedzaniem zamknął się w kwocie mniej więcej 1200 zł. Warto w restauracjach i innych miejscach ponegocjować trochę ceny przy grupie dzieci. Dwa razy dostaliśmy spory upust na obiad, a właściwie panie zrobiły dzieciom połówki porcji, które były więcej niż połówkami :-) Noclegi z wiadomych powodów nic nas nie kosztowały.




DSC08554.JPG DSC08555.JPG DSC08556.JPG DSC08557.JPG
DSC08558.JPG DSC08559.JPG DSC08561.JPG DSC08562.JPG
DSC08563.JPG DSC08564.JPG DSC08565.JPG DSC08571.JPG
DSC08573.JPG DSC08574.JPG DSC08575.JPG DSC08576.JPG
DSC08579.JPG DSC08581.JPG DSC08582.JPG DSC08584.JPG
DSC08585.JPG DSC08586.JPG DSC08588.JPG DSC08590.JPG
DSC08591.JPG DSC08602.JPG DSC08604.JPG DSC08605.JPG
DSC08606.JPG DSC08607.JPG DSC08609.JPG DSC08612.JPG
DSC08613.JPG DSC08615.JPG DSC08616.JPG DSC08617.JPG
DSC08618.JPG DSC08619.JPG DSC08620.JPG DSC08621.JPG
DSC08623.JPG DSC08624.JPG DSC08625.JPG DSC08626.JPG
DSC08627.JPG DSC08628.JPG DSC08630.JPG DSC08631.JPG
DSC08634.JPG DSC08635.JPG DSC08636.JPG DSC08637.JPG
DSC08640.JPG DSC08641.JPG DSC08643.JPG DSC08646.JPG
DSC08647.JPG DSC08648.JPG DSC08649.JPG DSC08650.JPG
DSC08652.JPG DSC08653.JPG DSC08654.JPG DSC08656.JPG
DSC08657.JPG DSC08660.JPG DSC08661.JPG DSC08662.JPG
DSC08663.JPG DSC08665.JPG DSC08666.JPG DSC08667.JPG
DSC08668.JPG DSC08671.JPG DSC08673.JPG DSC08674.JPG
DSC08675.JPG DSC08676.JPG DSC08677.JPG DSC08679.JPG
DSC08680.JPG DSC08681.JPG DSC08682.JPG DSC08685.JPG
DSC08686.JPG DSC08687.JPG DSC08690.JPG DSC08691.JPG
DSC08692.JPG DSC08693.JPG DSC08694.JPG DSC08695.JPG
DSC08696.JPG DSC08697.JPG DSC08699.JPG DSC08701.JPG
DSC08704.JPG DSC08706.JPG DSC08708.JPG DSC08709.JPG
DSC08710.JPG DSC08711.JPG DSC08712.JPG DSC08715.JPG
DSC08716.JPG DSC08717.JPG DSC08719.JPG DSC08721.JPG
DSC08722.JPG DSC08723.JPG DSC08724.JPG DSC08725.JPG
DSC08727.JPG DSC08729.JPG DSC08730.JPG DSC08731.JPG
DSC08733.JPG DSC08736.JPG DSC08737.JPG DSC08738.JPG
DSC08741.JPG DSC08742.JPG DSC08744.JPG DSC08745.JPG
DSC08746.JPG DSC08748.JPG DSC08750.JPG DSC08751.JPG
DSC08753.JPG DSC08754.JPG DSC08755.JPG DSC08756.JPG
DSC08758.JPG DSC08760.JPG DSC08761.JPG DSC08762.JPG
DSC08763.JPG DSC08765.JPG DSC08769.JPG DSC08772.JPG
DSC08776.JPG DSC08778.JPG DSC08780.JPG DSC08781.JPG
DSC08782.JPG DSC08786.JPG DSC08787.JPG DSC08789.JPG
DSC08792.JPG DSC08793.JPG DSC08794.JPG DSC08796.JPG
DSC08797.JPG DSC08799.JPG DSC08800.JPG DSC08801.JPG
DSC08802.JPG DSC08803.JPG DSC08805.JPG DSC08806.JPG
DSC08808.JPG DSC08809.JPG DSC08814.JPG DSC08815.JPG
DSC08816.JPG DSC08817.JPG DSC08818.JPG DSC08819.JPG
DSC08820.JPG DSC08821.JPG DSC08822.JPG DSC08824.JPG
DSC08825.JPG DSC08826.JPG DSC08827.JPG DSC08829.JPG
DSC08830.JPG DSC08831.JPG DSC08832.JPG DSC08834.JPG
DSC08835.JPG DSC08837.JPG DSC08844.JPG DSC08847.JPG
DSC08848.JPG DSC08850.JPG DSC08851.JPG DSC08852.JPG
DSC08853.JPG DSC08854.JPG DSC08855.JPG DSC08856.JPG
DSC08858.JPG DSC08859.JPG DSC08862.JPG DSC08864.JPG
DSC08865.JPG DSC08868.JPG DSC08871.JPG DSC08872.JPG
DSC08873.JPG DSC08875.JPG DSC08877.JPG DSC08880.JPG
DSC08882.JPG DSC08883.JPG DSC08885.JPG DSC08888.JPG
DSC08889.JPG DSC08891.JPG DSC08892.JPG DSC08893.JPG
DSC08894.JPG DSC08896.JPG DSC08897.JPG DSC08898.JPG
DSC08900.JPG DSC08901.JPG DSC08902.JPG DSC08903.JPG
DSC08904.JPG DSC08905.JPG DSC08906.JPG DSC08907.JPG
DSC08908.JPG DSC08909.JPG DSC08910.JPG DSC08911.JPG
DSC08912.JPG DSC08917.JPG DSC08919.JPG DSC08920.JPG
DSC08921.JPG DSC08924.JPG DSC08925.JPG DSC08926.JPG
DSC08927.JPG DSC08928.JPG DSC08929.JPG DSC08930.JPG
DSC08932.JPG DSC08934.JPG DSC08936.JPG DSC08937.JPG
DSC08939.JPG DSC08942.JPG DSC08944.JPG DSC08945.JPG
DSC08947.JPG DSC08948.JPG DSC08949.JPG DSC08950.JPG
DSC08951.JPG DSC08952.JPG DSC08953.JPG DSC08954.JPG
DSC08955.JPG DSC08956.JPG DSC08957.JPG DSC08958.JPG
DSC08959.JPG DSC08960.JPG DSC08961.JPG DSC08963.JPG
DSC08964.JPG DSC08965.JPG DSC08967.JPG DSC08968.JPG
DSC08969.JPG DSC08973.JPG DSC08974.JPG DSC08975.JPG
DSC08976.JPG DSC08977.JPG DSC08978.JPG DSC08979.JPG
DSC08980.JPG DSC08981.JPG DSC08982.JPG DSC08983.JPG
DSC08984.JPG DSC08985.JPG DSC08988.JPG DSC08989.JPG
DSC08990.JPG DSC08991.JPG DSC08992.JPG DSC08993.JPG
DSC08994.JPG DSC08996.JPG DSC08997.JPG DSC08999.JPG
DSC09000.JPG DSC09002.JPG DSC09003.JPG DSC09005.JPG
DSC09006.JPG DSC09008.JPG DSC09009.JPG DSC09011.JPG
DSC09012.JPG DSC09013.JPG DSC09014.JPG DSC09015.JPG
DSC09016.JPG DSC09018.JPG DSC09019.JPG DSC09020.JPG
DSC09021.JPG DSC09022.JPG DSC09024.JPG