Trasę dobrałem bardzo uważnie, kierując się analizą terenu w kontekście kolejnych miejsc na nocleg na dziko. Porządane cechy takiej miejscówki to kawałek lasu, nie za duży i nie za mały, względna odległość od zabudowań, bliskość w miarę czystego zbiornika z wodą, itp.. Znając swoje ograniczenia, wynikające głównie z siedzącego trybu pracy na początek wyprawy zaplanowałem nieco krótsze odcinki, a na koniec dwie trasy o długości ponad 30 km. Kilka dni przed rozpoczęciem całej wyprawy pochodziłem nieco w okolicach Poznania (razem około 35 km, w tym jedna trasa 20 km ze starszymi córkami zrobiona bardzo szybkim marszem z Rogalinka do Kórnika i z powrotem). Nabawiłem się wtedy odcisków, które jednak do czasu rozpoczęcia właściwej wyprawy zniknęły, podczas gdy stopy nieco się uodporniły. Myślę, że strategia ta była kluczowa dla powodzenia całej misji.
Relacja zdjęciowa poniżej podzielona jest na kolejne dni wraz z mapkami dziennych przejść. Poszczególne odcinki miały długości odpowiednio: 17, 26, 22, 24, 31, 31 oraz 22 km (razem 173 km). Nigdy w życiu nie przeszedłem takiego dystansu w jednym ciągu z czego jestem na swój sposób dumny :-) Przejście takiej trasy zimą podczas najkrótszych dni w roku wymaga większej liczby dni i bardzo dobrej organizacji czasu. Trzeba pamiętać, że po znalezieniu miejsca na nocleg nie można po prostu się położyć jak na kanapie w domku, ale trzeba najpierw założyć obóz, nazbierać odpowiedniego drewna, rozpalić ognisko, zatroszczyć się o wodę, itp. Typowo więc zrywaliśmy się skoro świt, następnie dość ostro maszerowaliśmy z krótkimi przerwami na odpoczynek, a i tak kilka razy na kolejną miejscówkę docieraliśmy po zmroku.
Jedzenie: Nauczony doświadczeniem poprzednich wypraw zabrałem inne rzeczy niż typowo jadam. Tylko jeden bochenek chleba razowego + takie chrupki z błonnikiem z Biedronki. Sporo owoców, ryż, ser żółty, orzeszki, kaszki mleczne, sucha kiełbasa itp. Nie wiem jak to się dzieje, ale podczas takiego wysiłku nie chce mi się prawie jeść, a już zupełnie mam awersję do słodyczy. Na czekoladę patrzeć nie mogę. Wody zabrałem jedynie 3l, zakładając jej uzupełnianie z jezior i rzek. Raz kupiliśmy sobie kg pyrek (ziemniaków jak ktoś nie wie co to takiego haha). Upiekliśmy je kładąc w pobliżu ogniska. Smaczne były poduszone w menażce z serem fetą i czosnkiem. Dawno mi tak pbiadek nie smakował.
Pogoda: Typowo było poniżej zera, choć wielkiego mrozu nie było. Aby dostać się do wody do gotowania i mycia kilka razy trzeba było zrobić przerębel w lodzie. Po drugim dniu wędrówki miałem ochotę na kąpiel w jeziorze Kniewo, ale skute kawałki lodu miały dość ostre krawędzie, więc wszedłem tylko do pasa do wody :-) Deszcz nie padał. Raz w nocy tylko poprószył śnieg. Pogoda często słoneczna, sporo mgieł. Padać zaczęło dopiero jak czekaliśmy na stacji w Krzyżu na pociąg do Poznania :-)
Ekwipunek: Generalna zasada jest taka, że im mniej tym lepiej, byle nie za mało. Namiotu nie braliśmy, bo zimą nie ma to żadnego sensu. Zabraliśmy dużą plandekę budowlaną (4x5m) i kawał liny do przywiązania tego do drzewa. Jest to lekkie, zajmuje mało miejsca w plecaku, szybko się rozkłada i śpiąc pod tym można jedną ręką niemal przez sen dokładać do ognia. Dodatkowo jest dostęp świeżego powietrza co powoduje że nie gromadzi się para wodna. Robaków o tej porze roku prawie nie ma, więc siatka typowa dla namiotu jest niepotrzebna. Za to zabraliśmy po dwa śpiwory (mieliśmy komfort termiczny). Inne wyposażenie to dwa noże (duży do rąbania drewna i mały do ogólnego zastosowania), mała piła do drewna, kompas, krzesiwo, zapalniczka, latarka, menażka (chyba się przepaliła bo zaczęła mi przciekać :-) i to chyba wszystko z takiego obozowego wyposażenia. Do czytania zabrałem jak zwykle Biblię. Ponieważ zarówno Łukasz jak i ja jesteśmy chrześcijanami więc mieliśmy przy okazji trochę wspólnych tematów z tym związanych.
Przyroda: Podczas drogi przyszło mi do głowy takie zdanie: "Wystarczy tylko odważyć się i wyruszyć w drogę i być otwartym na to co przed nami namaluje natura". Przyroda zaskakiwała nas nieustannie nowymi rzeczami. Zima jest wyjątkową porą roku z bardzo dużą zmiennością pogody. Raz krajobraz był oszroniony a zarazem skąpany w słońcu, kiedy indziej ponury przy zachmurzonym niebie, kiedy indziej zamglony. Zdjęcia częściowo oddają te klimaty. Było nawet trochę grzybów w tym np. kurki. Sporo zwierząt oraz różnych ciekawych roślin.
Trasa ogólnie: Wędrówkę zaczęliśmy w Ptuszy (na północ od Piły). Początkowo szliśmy na północ wzdłuż rzeki Gwdy nad którą też nocowaliśmy. Drugiego dnia szliśmy na północny zachód przez miejscowość Podgaje, Okonek oraz tereny dawnego poligonu wojskowego do jeziora Kniewo. Nad tym jeziorkiem mamy swój barek (wódkę zakopaną po wieczorze kawalerskim Przema). Na sylwestra po kilka łyków jak znalazł :-) Kolejnego dnia szliśmy na południowy zachód przez Wrzosowiska Kłomińskie, które dawniej były poligonem radzieckim, a wcześniej przed II WŚ niemieckim (na zdjęciach - Dzień 3 - widać różne artefakty z tego okresu typu pocisk, mina). Po drodze odwiedziliśmy ruiny (niestety intensywnie wyburzane) miasta Kłomino, w którym ponad 20 lat temu stacjonowała armia radziecka. Trzeci nocleg mieliśmy nad rzeką Piławą nieco poniżej Zalewów Nadarzyckich. Na mapie trasa przecinała Piławę powyżej miasta Nadarzyce. Po dojściu nad rzekę okazało się, że nie ma mostu. Trzeba było rozebrać się do majtek i niemal po ciemku przeprawiać na drugą stronę z dobytkiem. Ciekawe doświadczenie :-) Kolejnego dnia szliśmy obrzeżem poligonu lotniczego koło Nadarzyc, dalej w pobliżu jeziora Busino, następnie ominęliśmy od północy miejscowość Rudki, przeszliśmy przez Dębołękę. Zaszyliśmy się w małym lasku na górce dwa km za tą miejscowością. Piątego dnia szliśmy najpierw przez miejscowość Laski Wałeckie, obeszliśmy jezioro Rakowe, później szliśmy przez miejscowości Piecnik oraz Próchnowo, przez rezerwat Jezioro Wielki Bytyń, do miasta Tuczno gdzie nocowaliśmy w okolicznym lasku. Szóstego dnia wyruszyliśmy w kierunku Głuska przez Drawieński Park Narodowy. W Głusku mieliśmy jedyny cywilizowany nocleg podczas tej wyprawy. Ostatniego dnia dość zmęczeni już poszliśmy do Krzyża Wielkopolskiego.
Przez całą drogę kierowaliśmy się w zasadzie jedynie kompasem i mapami wydrukowanymi z serwisu geoportal. GPS z mapami z geoportala miałem w telefonie komórkowym (program TrekBuddy). Używałem go jednak tylko sporadycznie, głównie podczas czwartego dnia wędrówki, gdy okazało się że musimy częściowo zmodyfikować trasę ze względu na poligon wojskowy a nowej trasy nie mieliśmy w wydrukach.