Jezus Chrystus w moim życiu:
Uważam się za chrześcijanina i w życiu staram się kierować wartościami chrześcijańskimi. Mam też chrześcijański punkt widzenia na wszystkie aspekty związane z życiem osobistym ale też z szeroko rozumianym światem. Najważniejszym autorytetem jest w moim życiu Biblia, którą uważam za nieomylne Słowo Boże.

Nawróciłem się 1 stycznia 1992 roku po wielu latach poszukiwania Boga. Podjąłem wtedy decyzję aby całym swoim życiem służyć Bogu. Oznacza to, że podejmując różne decyzje w życiu, staram się rozważać to jak na moim miejscu zachowałby się Jezus Chrystus, którego uważam za swojego Pana.

Dziś wiem, że przed swoim nawróceniem poszukiwałem Boga, ale wtedy nie do końca to sobie uświadamiałem. Bóg, którego znałem z wcześniejszych lat (taki obraz mi zaszczepiono) nie był Bogiem miłości, lecz bardziej surowym sędzią, który karze za każde uchybienie. Zanim Go jednak odnalazłem takiego jakiego przedstawia go Pismo Święte, sędzia owszem, ale jednocześnie pełen miłości Stwórca, wszechmogący i wszechwiedzący Pan tego świata, błądziłem po różnych bezdrożach. Interesowałem się astrologią, słuchałem muzyki satanistycznej, uprawiałem wschodnie sztuki walki Karate, a później Aikido. Szczególnie poprzez Aikido zaczęła mnie pociągać pełna relatywizmu filozofia wschodu. Zacząłem wchodzić w filozofię New Age. Interesowałem się spirytyzmem, z kilkoma próbami wywoływania duchów za pomocą deski ouija. Dziś wiem, że wszystkie te rzeczy mają podłoże pogańskie, okultystyczne i demoniczne. W tym wszystkim w swojej nieświadomości poszukiwałem czegoś, czego wtedy nie potrafiłem określić, może czegoś nadprzyrodzonego, kontaktu z kimś wyższym od nas. Wszystkie te drogi dając fałszywe poczucie dumy i pychy, wiodą jednak na wieczną zgubę

Myślę, że w tym wszystkim było jeszcze coś, co sobie uświadomiłem później. W dzieciństwie i młodości miałem duży problem z właściwym poczuciem własnej wartości. Nie chodzi tutaj o nadmierne i przez to niezdrowe pielęgnowanie i ubóstwianie własnego ego, ale o właściwą i obiektywną ocenę samego siebie. Oznaczało to, że samego siebie zawsze postrzegałem jako gorszego niż innych. Powodowało to, że poszukiwałem takich rzeczy / zainteresowań w życiu, w których mógłbym odróżniać się od innych i czuć się przez to lepszy. Z opisanych wyżej dróg, którymi podążałem uczyniłem rodzaj twierdzy, w której czułem się bezpiecznie. Było to z gruntu fałszywe poczucie bezpieczeństwa, ponieważ z założenia opierało się na moich własnych wysiłkach i możliwościach. W połączeniu z wrodzonym perfekcjonizmem doprowadziło to do sytuacji, w której na budowanie tej twierdzy poświęcałem bardzo dużo czasu. Na treningach zawsze starałem się robić maksymalnie dużo. W szczytowym okresie, na treningi Aikido chodziłem nawet sześć razy w tygodniu.

Bóg jednak widział to wszystko i w Swojej miłości i łaskawości wyrwał mnie z tego. Odbyło się to dość "brutalnie", ale może nie było innego wyjścia w moim przypadku. Na jednym z treningów Aikido, na początku października 1991 roku spadłem na matę na tyle nieszczęśliwie, że wystawiłem sobie bark. Przez dwa tygodnie prawie nie miałem czucia w ręce. Nawet po ponad miesiącu każda próba powrotu na treningi kończyła się bólem, który uniemożliwiał dalsze ćwiczenia. Koledzy z klubu bardzo szybko o mnie zapomnieli. Zostałem z tym wszystkim sam, a moja budowana od lat twierdza legła w gruzach. Dzisiaj myślę, że był to najczarniejszy okres w moim życiu, ciemna dolina bez światełka na końcu. Wkrótce po tym wydarzeniu jednego popołudnia siedziałem na probostwie u ks. Walentego Szymańskiego na Osiedlu Warszawskim w Poznaniu. Umówiłem się na godzinę 17 z kolegą. Kolega nie przyszedł, a ja siedziałem dalej, czytając jakąś książkę. Po jakimś czasie zaczęli schodzić się tam nieznani mi ludzie. Okazało się, że o 19 spotkanie na probostwie ma Ruch Nowego Życia. Z ciekawości zostałem na tym spotkaniu, podczas którego głoszona była Ewangelia. Było to na tyle pociągające, że zacząłem regularnie przychodzić na te spotkania. Członkowie wspólnoty pokazywali mi że pokój i sens życia znaleźć można jedynie w Jezusie Chrystusie. Jednocześnie moja wewnętrzna duma nie pozwalała mi jednak przyjąć tego nauczania i przyznać im, że mają rację. Uparcie powtarzałem, że poradzę sobie ze wszystkim sam.

Na Sylwestra 1991/1992 pojechałem z Ruchem do Puszczy Zielonki pod Poznaniem. Przez cały czas zgrywałem tam twardziela, który uparcie twierdził, że poradzi sobie sam. Kiedy jednak 1 stycznia wszyscy rozjechali się do domów i zostałem sam, to przed sobą nie potrafiłem już dłużej udawać. Myślę, że to co się wydarzyło można nazwać bezwarunkową kapitulacją i poddaniem się pod wolę Bożą. Wołałem do Boga, aby zrobił z moim życiem co tylko zechce, bo ja nie widzę już sensu czegokolwiek. Owocem tej modlitwy była niesamowita cisza wewnętrzna, kontrastująca z walkami poprzednich miesięcy, oraz pokój. Był to tak naprawdę dopiero początek drogi, drogi przebudowy wszystkiego. Praca jaką nad sobą wykonywałem w kolejnych latach można porównać do psychoanalizy, którą robiłem sobie sam. Z wrodzonym perfekcjonizmem analizowałem swoje reakcje na różne sytuacje, w kontekście wcześniejszych wydarzeń w życiu, starając się zmieniać nawyki. Bardzo pomogła mi w tym książka Josha McDowella pt. "Jego obraz mój obraz". Książka pokazuje to, że Bóg który nas stworzył patrzy na nas w dużo bardziej pozytywny sposób niż często my sami siebie oceniamy.

Bóg uwolnił mnie z wielu zranień z przeszłości i dał mi zbawienie, które jedynie jest w Jezusie Chrystusie poprzez Jego ofiarę na krzyżu. Dziś z perspektywy lat wiem, ze decyzja oddania swojego życia Panu Jezusowi i pójścia za Nim była najważniejszą decyzją jaką mogłem podjąć w swoim życiu. Wybór współmałżonka, studia, praca są czymś dużo mniej istotnym w porównaniu ze zbawieniem. Tamte rzeczy wybieramy na kilkadziesiąt lat naszego życia tu na ziemi, a decyzja pójścia za Bogiem niesie skutki wieczne.

Jeśli szukasz Boga i potrzebujesz zmiany swojego życia to zwróć się do Jezusa, gdyż On powiedział, że "Ja jestem drogą, prawdą i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca jak tylko przeze mnie (Ewangelia Jana 14, 6)" oraz "Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (Ewangelia Jana 3,16)". Nikt i nic nie ukoi twojej tęsknoty za Bogiem. Ja tego doświadczyłem we własnym życiu i mogę o tym zaświadczyć. Bóg posłał swojego Syna aby ten umarł za Ciebie i Twoje grzechy i abyś przez wiarę w niego miał życie wieczne.

Jeśli już uważasz się za osobę wierzącą to zważ na słowa "A z tego wiemy, że go znamy, jeśli przykazania jego zachowujemy. Kto mówi: Znam go, a przykazań jego nie zachowuje, kłamcą jest i nie ma w nim prawdy (1 List Jana 2,3-4)" oraz "Kto mówi, że w Nim mieszka, powinien sam tak postępować, jak On postępował (1 List Jana 2,6)" oraz "Lecz za przykładem świętego, który was powołał, sami też bądźcie świętymi we wszelkim postępowaniu waszym, ponieważ napisano: Świętymi bądźcie, bo ja jestem święty (1 Piotra 1.15-16)" oraz "Dążcie do pokoju ze wszystkimi i do uświęcenia, bez którego nikt nie ujrzy Pana (Hebr.12,14)"
Zwróć uwagę bracie czy siostro, że Bóg chce abyśmy byli świętymi w całym naszym życiu i tylko wtedy możemy nazywać się chrześcijanami, gdy postępujemy tak jak Jezus by postępował na naszym miejscu. Tylko wtedy ujrzymy Pana jeśli będziemy dążyć do świętości w naszym życiu. Nie wystarczy jakaś namiastka życia chrześcijańskiego, uczęszczanie do kościoła, branie udziału w różnych obrzędach itp. Nasze życie musi być całkowicie oddane Bogu w posłuszeństwo jeśli chcemy myśleć o zbawieniu. Badajmy nasze serca, czy są szczere wobec Boga i czy czasami nie próbujemy sami siebie oszukiwać, że u nas wszystko jest dobrze. Nie porównujmy się do innych ludzi, nawet jeśli uważają się za wierzących, lecz porównujmy się do jedynego słusznego wzorca, którym jest Słowo Pana Jezusa Chrystusa.

Jeśli chciałbyś porozmawiać o Jezusie to napisz do mnie. Chętnie podzielę się z Tobą tym, co dla mnie jest najważniejsze w życiu.