troche-refleksji-strach-i-rachunek-prawdopodobienstwa

Thu, 20 Aug 2009 02:15:00 +0000

Dwie godziny temu wróciłem ze spaceru po plaży nad naszym Bałtykiem, gdzie z rodziną spędzamy obecnie wakacje. Tak, to nie pomyłka, jest środek nocy. Mam chyba dość nietypowe zachowania, bo nikt normalny nie włóczy się po lesie w środku nocy. Idąc przez uśpione miasteczko w pobliżu Władysławowa mijałem zamknięte knajpy, zamknięte budki z lodami i goframi, duży napis "kukurydza 3.90 zł", drewniane stoły z popielniczkami, z których o tej porze doby nie unosi się dym papierosów, napis PEPSI na pobliskim sklepiku spożywczym z cenami prawie jak w Szwajcarii itp. Krajobraz znany chyba większości z nas.

Jak bardzo inny był widok później, gdy po omacku przedzierałem się przez 300 m lasu oddzielającego drogę Karwia - Jastrzębia Góra od morza. To czy idę w dobrym kierunku mogłem się jedynie domyślać, śledząc kałuże na leśnej dróżce po ostatnim ulewnym deszczu zeszłej nocy (a może sprzed dwóch dni, już nie pamiętam) oraz nasłuchując skąd dobiega szum morza. W kałużach odbijało się niebo usiane niezliczonymi gwiazdami, przedsmak tego co mogłem zobaczyć później na samej plaży, na otwartej przestrzeni. Miliardy gwiazd, które są niewidoczne w mieście, ze względu na świecące wszędzie lampy uliczne. Na plaży panowała idealna ciemność bezksiężycowej nocy, tylko morze huczało złowrogo.

Zadałem sobie kilka pytań w trakcie tej wędrówki. Jedno z nich jest następujące: Jaka jest różnica w tym konkretnym miejscu o tej porze w środku nocy oraz 12 godzin wcześniej lub później, czyli w porze drugiego śniadania albo obiadu? Teraz pusto, groźnie, wręcz obco. Pusty las nie wygląda zbyt zachęcająco w środku nocy. Natomiast za 12 godzin będzie tam tłoczno i gwarno. Panowie z brzuszkami w klapkach plażowych, niosąc materace nadmuchane pod pachą i kolorowe parawany, prowadząc rozwrzeszczane dzieciaki, głodne kąpieli, skakania na fale i drożdżówek roznoszonych po plaży przez wrzeszczących na całe gardło sprzedawców. Niby to samo miejsce, a jednak jakże różne.

Nasze dzieciaki tez chciały pójść ze mną, ale nie miałem sumienia ich już budzić. W ciągu dnia zrobiliśmy sobie wycieczkę pieszą około 9 km. Zwiedziliśmy najpierw latarnię morską Rozewie, później zeszliśmy z klifu i szliśmy dalej plażą i zarazem szlakiem niebieskim do Wąwozu Chłapowskiego. Piękny zakątek. Rano dzieci mnie zlinczują jak się dowiedzą, że ich nie obudziłem, ale były bardzo zmęczone. Ech, właśnie się pierniczki pod ręką skończyły, więc dalej muszę pisać już o suchym pysku.

Rozgwieżdżone niebo wyglądające tak jakby gwiazdy były w zasięgu ręki zachęca do refleksji. Pomyślałem sobie, że tak jak miejsce to różni się, gdy porównujemy je w odstępie czasowym 12 godzin, tak samo miejsce to około północy różni się od wcześniej wspomnianych uliczek pełnych sklepików oferujących chińską tandetę i żarcie na każdym kroku. Ale cóż taki jest ten świat. Rolą jednych jest sprzedawać tę tandetę, a drugich ją kupować. Są wakacje, więc ludzie lubią na coś wydać ciężko zarobioną w ciągu roku forsę, albo forsę wziętą na wakacyjny kredyt. Ja w każdym razie, aby nie ulegać temu szaleństwu, od razu wprowadziłem zamordyzm wśród swojej trzody. Limit 5 zł na dzień na jednego dzieciaka i na tym koniec. Dzieciaki przy takich zasadach długo liczą zanim się na coś zdecydują. Jeszcze wprowadziłem zasady, że za wszczynanie awantur między sobą (oj potrafią) obcinam im po jednej dniówce. No cóż, jestem Poznaniakiem z krwi i kości :-) i nic na to nie poradzę. Kiedy sam jeździłem na wczasy z rodzicami wiele lat temu, to miałem takie same zasady, które wiele mnie osobiście nauczyły m.in szacunku dla cudzej pracy.

Ale wróćmy jeszcze do naszych rozmyślań. Patrząc na otaczający mnie świat pośród nocy zadałem sobie inne pytanie: Co znaczę w porównaniu z ogromem i majestatem rozszalałego i huczącego morza? A czym jest to morze w porównaniu z całą planetą Ziemią? A czym z kolei jest ten kawałek skały zwany Ziemią w porównaniu z tym co widziałem nad głową, czyli bezkresem kosmosu? No a ponieważ jestem człowiekiem wierzącym, to zadałem sobie pytanie kim jestem dla Boga, który stworzył ten cały świat? Po co powołał mnie do istnienia? Jaki jest cel mojego życia w Jago planach dla tego świata? W moim przypadku, ze względu na osobiste doświadczenia pytania te mają spore uzasadnienie, o czym za chwilę.

Wychodząc na spacer żona namawiała mnie do pozostania w domu (chwilowego, wakacyjnego), bo według niej chodzenie po nocy jest niebezpieczne, bo może mnie ktoś napaść. Patrząc po ludzku uważam, że potencjalny rabuś musiałby być skończonym idiotą by czatować na mnie w tym konkretnym lesie, marznąc od wiatru. Takich dziwaków jak ja, co łażą w nocy po plaży, nie ma za wielu nad Bałtykiem, więc rabuś zbankrutowałby z prozaicznej przyczyny braku zajęcia. Zresztą wszystko co miałem w kieszeni to 2 zł.

Zadałem sobie pytanie o to, jakie jest podłoże strachu o własne życie i czy strach tego typu jest uzasadniony. Dlaczego niby powinienem bać się tego czy tamtego, nie chodząc np. po nocy? Patrząc czysto po ludzku można starać się obliczać prawdopodobieństwo tego czy tamtego. Np. jakie jest prawdopodobieństwo że samolot, którym lecę się rozbije, jakie jest prawdopodobieństwo przeżycia katastrofy lotniczej, stania się ofiarą śmiertelnego wypadku w kraksie na drodze, zachorowania na raka, tego że spadnie ci na głowę meteoryt, uderzy w ciebie piorun itp.? Jakie jest prawdopodobieństwo tego, że mogłem zostać napadnięty w tym lesie? Szedłem po ciemku, ubrany w ciemna bluzę. Morze huczało na tyle głośno, że całkowicie zagłuszało moje kroki. Sam nie widziałem dalej niż na metr do maksymalnie trzech, więc prawdopodobieństwo natrafienia na rabusia w tym lesie było bardzo małe, nawet gdyby się tam czaił. Ale mógł czaić się przy wielu innych zejściach na plażę. Więc niby czego miałem się bać? Strach to pojęcie względne. Mieszczuch przyzwyczajony do oświetlonych chodników boi się ciemnego lasu z tajemniczymi szelestami. Zupełnie inaczej niż np. Indianin, który z lasem obcuje od zawsze.

Strach wiąże się z czymś nieznanym, czymś co nas przerasta (często jedynie pozornie). Boimy się o naszą przyszłość, o przyszłość naszych dzieci, o naszą pracę, podświadomie obliczając różne prawdopodobieństwa i robiąc różne statystyki. Czy czymś takim nie jest np. granie przez niektórych w totolotka? Ludzie wierzą w los, wierzą w to, że przy odpowiednim łucie szczęścia im się uda i próbują niekiedy całe życie, czekając na "łaskawość losu", jakby coś takiego w ogóle istniało. Ja nie boję się swojej przyszłości, nie boję się losu, bo nie wierzę w przypadki, tylko w Boga o którym wiem, że całkowicie kieruje moim życiem. Pewność ta wynika u mnie przede wszystkim z lektury Biblii, ale też czasami zdarzają się w moim życiu sytuacje które przeczą wszelkim zasadom rachunku prawdopodobieństwa. Może dwa osobiste doświadczenia dla ilustracji (pierwsze ku przestrodze innych i siebie samego):

Rok temu mieliśmy pewne wydarzenie. Jechałem z całą rodziną samochodem. Byłem bardzo zmęczony i w pewnym momencie zasnąłem za kierownicą. Samochód wyleciał z drogi z prędkością chyba około 90 km na godzinę i zatrzymał się w polu. Nie będę podawał teraz szczegółów tego wydarzenia, poza tymi które dotyczą prawdopodobieństwa. Droga ze Świecka do Poznania była w tym miejscu bardzo kręta. Kiedy później oglądałem to miejsce to byłem w szoku. 10 km przed i za tym miejscem były albo drzewa, albo domy, albo strome spady dróg i rowy i tylko w tym jednym jedynym miejscu była łagodnie odchodząca droga w pole i ja trafiłem akurat w nią i to z dokładnością do kilkudziesięciu centymetrów. Samochód, duży VW, ściął kołem zapasowym zamontowanym pod spodem (dość twarde miejsce) kawał trawy i wjechał w pole, po czym przejechawszy jeszcze podskakując jakieś 60-80 m i się zatrzymał. Jakie jest prawdopodobieństwo, że człowiek z czegoś takiego wyjdzie bez szwanku, zarówno on jak i jego samochód? Wszystko co się stało to odpadł kołpak przy jednym kole, który znalazłem nieuszkodzony kilkanaście metrów dalej. Licząc zupenie zgrubnie, szanse trafienia w tę polną drogę była dużo mniejsza niż 1 do 20000. Przypadek losowy czy Boża ochrona?

Innym wcześniejszym i tym razem dużo mniej dramatycznym wydarzeniem jeszcze w Kanadzie było to jak wracałem wieczorem ze szkoły muzycznej z dziećmi. Jadąc Wayne Gretzki Road zjeżdżaliśmy na Yellowhead Trail w Edmonton (takie dwie arterie komunikacyjne). Było około 20.30 i już dość pusto na drogach. Na dworze było zimno, minus 26 stopni Celsjusza (typowa temperatura zimą w Edmonton, choć potrafi spaść nawet poniżej minus 40). Jadąc, zauważyłem wcześniej, że gasną mi kontrolki w aucie, aż przy tym zjeździe auto zgasło zupełnie. Wyszedłem i zacząłem modlić się i zastanawiać się co robić dalej. Bałem się że dzieciaki mi pomarzną. Nie używałem komórki w Kanadzie, więc nie miałem jak zadzwonić po pomoc. W każdym razie, ku ogromnemu swojemu zdziwieniu, po zaledwie kilku minutach po drugiej strony takiej betonowej bariery podjechał samochód, z którego wysiadł mój znajomy pastor, którego nie widziałem od roku. Podszedł do mnie i mówi tak: "Jadę sobie Wayne Gretzki Road i widzę przed sobą srebrną Mazdę MPV. Myślę sobie, pamiętam, że Rafał taką miał [spotkałem tego pastora może 4 razy w życiu, cóż za pamięć]. Zobaczę czy to nie Rafał. Wyprzedzam i widzę, że to jednak chyba Rafał za kierownicą, ale coś mu światła słabo świecą. Może wysiadł mu alternator, ale w takim przypadku pewnie mu zaraz całe auto siądzie. Postanowiłem więc zawrócić i poszukać miejsca gdzie się zatrzymał." No i tak mnie znalazł. Zabrał mnie, dzieciaki i instrumenty do znajomego mechanika Polaka, który wrócił ze mną do auta. Okazało się, że auto zepsuło się 300 m od polskiego elektryka samochodowego, w takim miejscu, że mogłem jeszcze jakoś zawrócić z tej autostrady, 30 metrów dalej było by juz to niemożliwe i musiałbym dużo więcej objeżdżać. Faktycznie zepsuł się alternator. Znowu przypadek i "łaskawość losu"? Ile ja takich sytuacji już miałem w życiu. Wczoraj opowiadałem dzieciom, że mogłem już nie żyć kilkanaście razy i to już w dzieciństwie.

Tak jak powiedziałem wcześniej, nie wierzę w przypadki. Wierzę w to, że Bóg jest suwerennym władcą świata, że to On powołał ten świat do istnienia, a teraz podtrzymuje go potęgą swojej mocy i aktywnie kształtuje jego historię w każdym szczególe, w tym historię poszczególnych ludzi. Takie między innymi myśli miałem patrząc w to rozgwieżdżone niebo dzisiaj w nocy i nieco rozpamiętując swoje własne życie. Do dzisiaj jeszcze nie wiem dlaczego Bóg mnie chronił w tych różnych sytuacjach i kilka już razy uratował życie mi oraz mojej rodzinie, pomimo mojej głupoty, takiej jak jazda samochodem będąc zmęczonym. Może się tego dowiem w swoim czasie, a może nigdy. W każdym razie, każdy kolejny dzień uważam za cud.

Przemyśl też swoje życie pod tym kątem. Jeśli świadomie odrzucasz Boga oraz Jego prawo i żyjesz w jakiś sposób niemoralnie, a mimo tego udaje ci się jakoś w życiu, to nie traktuj tego jako uzasadnienia dla swojego buntu i usypiacza swojego sumienia. Jest to wyłącznie przejaw łaskawości i cierpliwości Boga, który daje ci szansę każdego kolejnego dnia, a nie Jego słabości i braku konsekwencji.